- Milordzie - zaczął Thorhill. - Może pan uważać to za poufałość, ale... służę pańskiej szacownej rodzinie już od wielu lat, tak samo lojalnie jak mój ojciec...

- Wie pani, kocham Candover - rzekł cicho. - Nie zdawałem sobie z tego sprawy, dopóki nie dostałem go na własność. - Tak, wiem o tym - odparła dziewczyna. Co innego mogła powiedzieć? - Myślałem nawet o ożenku dla pieniędzy, by ratować posiadłość. - Bardzo mądry pomysł, milordzie - przytaknęła bez tchu. - Tak pani myśli? - Naturalnie. Doszli do konia, który spokojnie skubał trawę. Lysander puścił dziewczynę i zaczął poprawiać Truskawce popręg. W tym samym czasie księżyc wyszedł zza chmury i oświetlił twarz Clemency. Zsunięty kaptur odsłaniał włosy dziew¬czyny, które jak utkane ze złota opadały pyszną falą na ramiona. Lysander podniósł wzrok i w jednej chwili wszystkie kawałki łamigłówki znalazły swoje miejsce. Clemency zrozumiała, że ją rozpoznał. - Nie - szepnęła, lecz było już za późno. Chwycił ją w ramiona i zaczął całować rozpaczliwie i namiętnie, nie zważając na swoje rany. - Te słodkie, miękkie usta - szeptał. - Jak mogłem zapomnieć? - Puścił ją, obrzucił tkliwym spojrzeniem i szepnął, gładząc lekko po policzku: - Mój piękny aniele. Pocałuj mnie raz jeszcze. Clemency posłuchała go z łomoczącym z przejęcia sercem. Niespodziewanie znalazła się w znacznie większym niebez¬pieczeństwie, niż pół godziny temu z Markiem, ale nawet nie zauważyła niestosowności tej sytuacji. Czuła jedynie wszechogarniającą radość, bo całował ją mężczyzna, którego kochała. Nagle Lysander zachwiał się i byłby upadł, gdyby Clemency go nie podtrzymała. - Lepiej wracajmy już do domu, milordzie - stwierdziła, starając się zachowywać normalnie. - Pan jest ranny. Lysander trzymał ją jeszcze przez chwilę, po czym wyprostował się i odparł głosem pozbawionym wszelkich uczuć: - Ma pani rację. Drogę powrotną do domu przebyli w całkowitym mil¬czeniu. 9 Następnego dnia Clemency obudził dźwięk deszczu bębniącego o szyby. Niebo było zasnute szarymi chmurami i znacznie się ochłodziło. Dziewczyna westchnęła i przy¬mknęła oczy. Guz na głowie jeszcze ją bolał i skutecznie rozpraszał wszelkie myśli. Udało się jej w końcu zwlec z łóżka i obmyć twarz w zimnej wodzie. Gdy popatrzyła przez okno, miała wrażenie, że lato się nagle skończyło. Z ulgą przypomniała sobie, że była na tyle przewidująca, by zabrać ze sobą długą ciepłą suknię z szarego kaszmiru. Suknia miała szpiczasty kołnierz i liczne falbanki u dołu; nawet panna Baverstock musiałaby ją uznać za odpowiednią. http://www.mojabudowa.edu.pl . - — Nie martw się - wyszeptała. - Już wychodzę, chciałabym tylko pożegnać się z dziećmi. Najlepiej będzie, jeżeli dowiedzą się ode m n i e . . . . Scott pokazał jej kopertę. - Czy to ten list? - spytał. Przez moment patrzyła w milczeniu. Jaki list? Dopiero po chwili rozpoznała odrażająco różową kopertę. Tej właśnie papeterii używała siedem lat temu. Zrobiło się jej słabo. List zaadresowany był do Chada. - Gdzie go znalazłeś? - Z trudem wydobywała z siebie, słowa. - Czytałeś? Od jak dawna wiedziałeś? Roześmiał się. Radosny dźwięk zgrzytał w jej uszach. Jak

kwestii. Wyrzucam cię z pracy, nie pracujesz już dłużej w Summerhill jako niania! - Zesztywniała, ale on mówił czule dalej: - Ponieważ to ty jesteś kobietą, którą kocham i-to z tobą chcę spędzić życie. Nie z nianią, lecz z żoną. Spojrzała na niego pytająco, nie wierząc w jego słowa. - Nic nie rozumiem. Dlaczego oświadczyłeś się Camryn, Sprawdź - Lysandrze, jeśli panna Stoneham ma nadzorować przy¬gotowania, co, mam nadzieję, uczyni, w żadnym razie nie może być pozbawiona przyjemności uczestniczenia w pikniku - oznajmiła lady Fabian i uśmiechnęła się do Clemency. Spodobała się jej ta dziewczyna, która pragnęła zbliżyć do siebie Arabellę i Dianę. Również jej próby rozmowy z Dianą podczas posiłku nie pozostały nie zauważone. - Mam nadzieję - odparł markiz niezobowiązująco. Giles rzucił matce spojrzenie pełne wdzięczności. - Pani obecność na pikniku, panno Stoneham, jest nie¬odzowna - szepnął później Mark, pochylając się w salonie nad oparciem krzesła Clemency. - Doprawdy? - spytała lodowato. Dostałem kosza? To intrygujące, pomyślał Mark. Pozwolił osobie dotknąć jej złotych loków i dodał: - Sprawiłoby mi to wielką przyjemność, ma się rozumieć. Lysander przez cały czas obserwował ich z końca pokoju. Uzgodniono z lady Heleną, że Clemency będzie spędzać niedzielne popołudnia z panią Stoneham. Po pełnych emocji chwilach w Candover Court widok kuzynki Anne w kościele był dla niej najmilszą nagrodą. Dziewczynie wydawało się, że spędziła w posiadłości markiza co najmniej kilka tygodni, i miała wrażenie, że wydarzenia ostatniego dnia wymagają dłuższych przemyśleń. Potrzebowała ciszy i spokoju, toteż z przyjemnością przysiadła się w ławce do kuzynki Anne i poczuła, że świat wokół niej znowu zwalnia swoje szalone tempo. Oczywiście, nie było to w smak Markowi Baverstockowi. Wdowa po szanowanym pastorze, na dodatek tak blisko wrót Candover Court - to ostatnia rzecz, jakiej pragnął. Niewyob¬rażalne wydawało się przekupienie takiej kobiety. Już ją widział, wrzeszczącą wniebogłosy na wieść o kompromitacji drogiej kuzynki. Wiedział, że jeśli nie będzie postępował ostrożnie, może wpaść w poważne tarapaty. Zachowanie pana Baverstocka nie było główną przyczyną niepokoju Clemency. Gdy znalazła się w maleńkim salonie kuzynki Anne, zaczęła niepewnie opowiadać o swoich problemach. - Nie rozumiem. Co to znaczy, że uciekłaś nie przed tym mężczyzną? - zażądała wyjaśnień mocno zdetonowana pani Stoneham.