nie zwalniali tempa. – Kiedy policjanci dotarli do domu Rainie?

Ach, jak okropnie pachniało w wypełnionym chorobą pokoju! Kamforą, wykrochmalonymi kitlami, wygotowanym we wrzątku metalem. Mitrofaniusz leżał na wysokim starodawnym łożu z granatowym baldachimem, ozdobionym rysunkiem sklepienia niebieskiego, i chrapliwie, ciężko dyszał. Twarz archijereja poraziła Pelagię trupim kolorem, zaostrzonymi rysami, a nade wszystko – jakimś ogólnym znieruchomieniem, niepasującym do czynnego usposobienia władyki. Mniszka chlipnęła i surowy doktor natychmiast zakaszlał za jej plecami. Wtedy uśmiechnęła się lękliwie i tak właśnie – z tym żałosnym, niezbyt stosownym do sytuacji uśmiechem na ustach – podeszła do posłania. Leżący spojrzał na nią z ukosa. Lekko opuścił powieki – poznał. Z trudem poruszył fioletowymi wargami, ale dźwięku żadnego wydać mu się nie udało. Wciąż jeszcze nie starłszy z ust uśmiechu, Pelagia buchnęła na kolana, podczołgała się do samego łoża, żeby odgadnąć słowa z ruchu warg. Przewielebny patrzył jej w oczy, ale nie łagodnym, błogosławiącym wzrokiem, jak by wypadało w takiej chwili, ale surowo, nawet groźnie. Zebrawszy siły, wyszeleścił tylko dwa słowa – dziwne: – Nie próbuj... Mniszka zaczekała, czy chory nie powie jeszcze czegoś, i nie doczekawszy się, uspokajająco kiwnęła głową, pocałowała bezwładną rękę władyki i wstała. Doktor już ją 7 Klęcznik (fr.). http://www.weblustro.pl/media/ kolana i modlił się aż do zapadnięcia zmroku, a potem długo jeszcze – w ciemności. I miał zakonnik widzenie. Ognisty paluch rozciął niebo na dwie połowy, tak że jedna pojaśniała, a druga poczerniała, i wbił się w spienione z nagła wody. I gromowy głos obwieścił Wasiliskowi: „Nigdzie więcej nie szukaj. Ruszaj tam, gdzie pokazano. Tam jest miejsce, z którego do Mnie blisko. Służ mi nie pośród ludzi, gdzie zamęt, tylko pośród ciszy, a za rok cię wezwę”. W błogosławionej swej prostoduszności mnich nawet nie myślał wątpić w możliwość spełnienia tego dziwacznego żądania; kazano mu pójść na środek morza, to poszedł, a woda uginała się pod nim, ale go utrzymywała, czemu Wasilisk, pamiętający o ewangelicznym chodzeniu po wodzie, nie nazbyt się dziwił. Szedł sobie i szedł, odmawiając Wierzę w Boga przez całą noc, a potem i cały dzień, aż pod wieczór lęk go ogarnął, że nie znajdzie pośród wodnego pustkowia miejsca, które wskazał mu palec. I wtedy czerńcowi objawił się drugi z rzędu cud, co w żywotach świętych nie zdarza się często.

Widziałem tę jego lecznicę. Ani ścian, ani zamków, nic tylko łączki, zagajniczki, domki dla lalek, pagódki, altanki, stawy ze strumyczkami, oranżerie – po prostu rajskie miejsce. Chciałbym się tak poleczyć z tydzień, dwa. Metoda Korowina jest najbardziej, jak tylko może być, postępowa i dla psychiatrii nawet rewolucyjna. Do niego ze Szwajcarii i – aż strach powiedzieć – z samego Wiednia przyjeżdżają się uczyć. No, może nie uczyć się, tylko popatrzeć sobie, ale, tak czy Sprawdź – To nie twoja wina, Rainie – powtórzył Quincy. Pokręciła niecierpliwie głową, – Wyjaśnij mi, dlaczego do tego doszło. Muszę to zrozumieć. Z powodu broni? Jako policjantka powinnam wprowadzić zakaz jej posiadania? A może to gry wideo, krwawe filmy i książki... Wszystko przez nie? – Może, częściowo. Ale z drugiej strony, czy cenzura w Hollywood i zakaz używania broni położą kres podobnym przestępstwom? Moim zdaniem, nie. Niektórzy ludzie, nawet dzieci, mają w sobie tyle gniewu. – A więc to nieuniknione? Staliśmy się cywilizacją przemocy i nic na to nie poradzimy? – Nie sądzę. Zawsze coś można zrobić. Jesteśmy inteligentnym społeczeństwem, Rainie. – Powiedz to George’owi Walkerowi. Powiedz to rodzicom Alice Bensen. Na pewno nie mogą się nadziwić, jak zdolne jest nasze społeczeństwo. Quincy zamilkł. Rainie najwyraźniej była w podłym nastroju.