- Lily powiedziała mi tego dnia, kiedy zginął twój ojciec.

- Tak. Zgadzasz się? - T - tak. Bardzo dziwny pomysł, ale całkiem romantyczny. A co z tobą i Lex? - Alexandra przebywa... - wziął głęboki oddech - w piwnicy z winami. - Co takiego? W piwnicy... - Mogłabyś ją odwiedzić. Oczywiście pod warunkiem, że nic nie powiesz mamie. - Och, nie pisnę słowa. Ale dlaczego... - Mam swoje powody. Wkrótce je wyjawię. Tylko nie pozwól jej uciec. Jest bardzo uparta. Rose zachichotała. - Bo nie chce wyjść za ciebie za mąż? - Na razie. Bał się zdradzić jej więcej szczegółów, ponieważ Alexandra bez trudu by z niej wszystko wyciągnęła. Umiała mącić ludziom w głowach, tak że sam musiał być przy niej ostrożny. - Mogę teraz ją zobaczyć? - Najpierw powinniśmy pójść do twojej matki. Nabierze podejrzeń, jeśli będziemy zwlekać z podzieleniem się z nią wielką nowiną. - Tak. Przykazała, że natychmiast mam ją powiadomić. Wiedźma! - Więc jej nie rozczarujmy. http://www.twoj-psycholog.info.pl list, pies go obwąchał i zaszczekał, merdając ogonem. Podrapała go za uchem. - Poznajesz Luciena, prawda? Otworzyła kopertę i ze zdziwieniem stwierdziła, że nie jest to prywatny list, tylko jakiś akt prawny. Ze środka wypadła jej na kolana mniejsza kartka. Rozłożyła ją i przeczytała: „Alexandro, nawet ty będziesz musiała przyznać, że zostały już tylko dwa powody, dla których nie chcesz za mnie wyjść.” Wzięła głęboki oddech. Dlaczego nadal ją dręczył? Na jego miejscu już dawno by się poddała. „Po pierwsze, nie chciałaś być jedynie narzędziem, dzięki któremu przedłużę swój ród i uniemożliwię dziedziczenie potomstwu Rose. Otóż oświadczam, że zupełnie nie nadajesz się do tego celu.” - Uśmiechnęła się mimo woli. - „Drugą kwestię też rozwiązałem ku twojej satysfakcji, stosownie zmieniając testament. Krótko mówiąc, dzieci Rose tak czy inaczej dostaną po mnie wszystko.”

- Śmiało. Och, jaki on przystojny. - Dlaczego pan tak bardzo ich nie lubi? Balfour uniósł brew. - Harpii? - Tak. Sprawdź Santos zaklął ponownie. - Gdzie oni są? - zapytał, a oficer wskazał na parę kulącą się pod kocem na ławce przed katedrą. - Chcę z nimi porozmawiać. - Zrobione. - Ciało? - Zostawił ją w samych drzwiach katedry. Zero szacunku. Santos skinął głową i ruszył z Gradym w stronę portalu, słuchając jednym uchem relacji oficera. Dziewczyna leżała podobno na stopniach katedry, tuż koło wejścia, śliczna jak malowanie. Większość morderców tego pokroju zostawia ciała zmasakrowane albo w poniżających pozach. Ten nie. Wszystkie jego ofiary leżały wyprostowane, z dłońmi złożonymi na piersiach, zamkniętymi oczami. Były świeżo umyte, włosy miały starannie rozłożone wokół głowy. Wszystkie wyglądały jak pogrążona we śnie i złożona w szklanej trumnie Królewna Śnieżka - stąd prasa zaczęła nazywać mordercę Snów White Killer, czyli Snieżkobójca albo zdrobniale: Śnieżynka. Santos nachylił się nad ciałem. Koroner, jasnowłosa piegowata pani w średnim wieku o twarzy cherubina, stanęła obok. - Witam, detektywie. Nasz Śnieżynka nie próżnuje. - Widzę. - Santos naciągnął gumową rękawiczkę. - Co wiemy? - Kobieta rasy białej. Brunetka. Osiemnaście, dwadzieścia lat. - Z ulicy? - Najpewniej, jeśli to ten sam człowiek. Rozpoznaje ją pan?