Jej oczy przybrały, dzisiaj zielony odcień. Prawdopodobnie

1 Niespodziewany hałas zakłócił spokój małego, obroś¬niętego różami domku. Panna Clemency Hastings rozmawiała w salonie ze swoją starą guwernantką, kiedy nieopodal rozległ się głośny stukot końskich kopyt, rżenie przestraszo¬nego zwierzęcia, a w końcu głuche uderzenie o ziemię. Potem nastąpiła cisza. Clemency podbiegła do okna wy¬chodzącego na Richmond Park i wyjrzała na zewnątrz. W oddali dostrzegła znikającego wśród drzew konia bez jeźdźca, z wodzami luźno zwisającymi po bokach. - Biddy! Zdaje się, że komuś przydarzył się wypadek! - krzyknęła. - Przeklęty artretyzm! - westchnęła panna Biddenham i chwyciła się oburącz fotela, jakby chciała wstać. - Poczekaj, ja pójdę - powstrzymała ją Clemency. Gdy dochodziła do ogrodowej furtki, usłyszała cichy jęk. Niefortunny jeździec leżał bez czucia na ziemi, z głową opartą o ścianę domu. Miał bladą twarz, przymknięte oczy i zadrapania na czole, których zapewne nabawił się podczas upadku. Po chwili wahania Clemency ujęła jego mocną, opaloną dłoń i wyczuła nierówny puls. W tym samym momencie mężczyzna otworzył oczy i spojrzał na nią - z początku nieco nieobecnym, a po chwili już bardziej przytomnym wzrokiem. Chwycił jej nadgarstek i zapytał szeptem: - Czy jestem w niebie? Dziewczyna oblała się rumieńcem i próbowała cofnąć rękę. - Spokojnie. Spadł pan z konia, musiałeś się pan nieźle poturbować. - Ach, pamiętam... - Zmarszczył brwi, a jego twarz wykrzywił lekki grymas bólu. - Okropne zwierzę, prze-straszyło się czegoś, ostatnio zresztą nie odznaczało się dobrą formą. - Wobec tego jazda wierzchem nie była zbyt rozsądna - stwierdziła dziewczyna stanowczo. - Patrząc na pańskie czoło, zgaduję, że spadając z konia, musiał pan uderzyć głową o ścianę domu. To cud, że nie skręcił pan sobie karku. - Głupstwo, to tylko draśnięcie - odparł nieznajomy, puścił jej rękę i oparł się plecami o ścianę. Potem dotknął ostrożnie rany na czole. - Pewnie doznał pan wstrząsu mózgu - zauważyła Clemency. - Co za bzdury, dziewczyno! - Spróbował się podnieść, lecz ponownie opadł ciężko na ścianę. Na jego ustach pojawił się słaby uśmiech. - Jeśli mój anioł stróż mówi, że mam wstrząs mózgu, to musi być prawda! Bądź tak dobra, w kieszeni mam brandy. Clemency wyjęła butelkę, odkręciła nakrętkę i podała rannemu. Pociągnął spory łyk i westchnął. Dziewczyna z ulgą stwierdziła, że na jego pociągłe policzki wracają kolory. Siedział z zamkniętymi oczami, mogła więc bez obaw przyjrzeć mu się dokładniej. Był wysoki, szczupły, o ciemnej karnacji i czarnych włosach, teraz nieco zwich¬rzonych. Ostre rysy twarzy oraz rzymski nos dopełniały całości. Wyobraziła go sobie czyniącego spustoszenie na czele hord wojowników Dżyngis-chana (Clemency, ku roz¬paczy matki, każdą wolną chwile spędzała na czytaniu książek). - Och! Mężczyzna otworzył oczy i przyłapał ją na tych oględzi¬nach. Zakłopotana, szybko spuściła oczy, jednak niefortunny jeździec, w przeciwieństwie do niej, bynajmniej nie miał takich skrupułów i otwarcie taksował ją wzrokiem. Clemency czuła, jak błądzi spojrzeniem po jej twarzy, wzdłuż szyi, aż zawisł oczami na piersiach. Policzki dziewczyny spłonęły ogniem. - A więc nawet anioły się rumienią? - Wydawał się rozbawiony. - Pan... patrzy na mnie - zdołała wykrztusić. Jakaś część jej duszy pytała, czemu od razu się nie oddaliła, dlaczego mu pozwala na tak niedżentelmeńskie zachowanie. - Jesteś bardzo piękna. Masz cudowne bladozłote włosy, oczy jak bławatki, a twoja figura... - zaśmiał się. - O, nie! To ciało nie może należeć do anioła, to kształty kobiety z krwi i kości, w dodatku szalenie pociągającej! http://www.tarczeprostokatne.info.pl podkreślały smukłość jej sylwetki. Kaskada loków czarnych jak filiżanka najlepszej kawy okalała jej delikatną twarz. Jej oczy były jeszcze ciemniejsze niż włosy, a usta czerwieńsze niż krew. Przepełniała ją energia. - Zagadałyśmy się z Lizzie - oznajmiła radośnie. - Tak się cieszę, że zdecydowałeś się. wrócić do Summerhill, Scott. Cudownie będzie spotykać się z moimi siostrzenicami i z siostrzeńcem! Zauważyła Willow i przyjrzała się jej uważnie. Czekała, aż Scott je sobie przedstawi. Willow poczuła na plecach jego silną męską dłoń. - Camryn - zwrócił się do szwagierki - to niania moich dzieci, Willow Tyler. Pani Tyler, to moja szwagierka, panna Moffat...

Ściany pokoju, pobielone wapnem ze dwadzieścia lat temu, były przebarwione i wyblakłe od słońca. W rogach widniały ciemne ślady po załamu, świadczące o przecieka¬jącym w wielu miejscach dachu. Przed łóżkiem leżał maleńki dywanik, poza tym nic nie zakrywało desek podłogowych. Pod ścianą stała obdrapana szafka z wiszącym nad nią poplamionym lustrem. Łóżko miało wprawdzie baldachim, lecz jego okres świetności już dawno minął, podobnie jak materaca, który w dotyku wydał się jej zdecydowanie nierówny. Na korzyść pokoju przemawiały dwie rzeczy: było tu czysto, a po drugie okno wychodziło na południe, dzięki czemu widziała z niego bramę i podjazd. Teraz, pod koniec sierpnia, wpadające popołudniowe słońce stwarzało tu pewien staromodny, nie pozbawiony uroku nastrój. Clemency niespiesznie rozpakowała się. Za bawełnianą zasłoną znalazła kilka kołków do powieszenia rzeczy. Gospodyni poinformowała ją, że w dzbanie znajduje się świeża woda, brudna zaś będzie wylewana codziennie przez służącą. Dała też Clemency jasno do zrozumienia, by nie spodziewała się rano gorącej wody, bowiem to przywilej zarezerwowany wyłącznie dla dam i dżentelmenów na dole. Dziewczyna usiadła na łóżku i spojrzała na portrecik ojca, który ustawiła na małym bambusowym stoliku. Co powie¬działby teraz, widząc ją w tak lichych warunkach? Wiedziała, że bez względu na tytuł nigdy nie zgodziłby się, by poślubiła rozwiązłego człowieka, nie pozwoliłby jej też odesłać do ciotki Whinborough. Trudno, nie ma sensu się skarżyć. Poradzi sobie jakoś i tyle. Rozmawiały z kuzynką Anne, by za jakiś czas skontaktować się z panem Jamesonem i zapytać, jak się sprawy mają. Matka z pewnością uzna jej długą nieobecność wielce niezręczną i może znajdzie się jakieś wyjście. Na razie pomieszka tutaj. Pocieszała się myślą, że mogłoby być o wiele gorzej. Panna Biddenham opowiadała jej okropne historie o traktowaniu służących guwernantek. Lady Helena wyraziła się jasno w tej sprawie. Napisała w liście: Będzie pani towarzyszyć lady Arabelli przy wszystkich posiłkach. Zależy mi na tym, by oduczyć ją niestosownego zachowania i przygotować do przyszłorocznego wprowadzenia do towa¬rzystwa. Mam nadzieję, że zdoła pani poprawić jej maniery. Sprawdź - Pragnę poznać... hmmm. Pani wymiary. - Obawiam się, że nie rozumiem. Jakie wymiary? - Czy muszę wyrazić się bardziej dosłownie? - Jego policzki oblał purpurowy rumieniec. - Zwyczajne wymiary. - Zwyczajne wymiary? - Rozmiar, panno Tyler. Rozmiar pani talii, bioder. I... Wyglądał, jakby miał się udławić, wypowiadając te słowa. I rozmiar pani piersi. R S ROZDZIAŁ TRZECI Prędzej piekło zamarznie, niż pozwoli mu na takie zaloty! Willow usiłowała wydusić z siebie odpowiedź, ale usta odmówiły współpracy. Jej wymiary? Czy temu zboczeńcowi nie wystarczyło, że widział ją nagą? Teraz chce znać rozmiar jej