energia. Istniała między nimi chemia, nie zamierzała temu zaprzeczać. Nigdy jeszcze nie czuła się taka słaba, tak całkowicie bezwolna, opętana tylko jednym pragnieniem - by ten mężczyzna wziął ją w ramiona. Zatrzymali się u podnóża schodów. Chciała powiedzieć dobranoc, ale nim zdążyła otworzyć usta, zabrał z jej rąk pustą szklankę, cały czas patrząc na nią przenikliwie Swymi błękitnymi oczyma. Zdawało się jej, że widzi w jego spojrzeniu błękit i głębię oceanu, i choć jeszcze przed chwilą wyznała, że nigdy nie pływała w oceanie, miała wrażenie, że w tym momencie tonie R S w bezkresnej morskiej głębinie. Czuła się tak bezsilna, jakby jej płuca przepełniała woda. I tak jak nie potrafiłaby walczyć z żywiołem, tak samo wiedziała, że nie może dłużej opierać się uczuciom. Czyżby naprawdę zakochała się w tym mężczyźnie? Czy pokochała Scotta Galbraitha, lekarza i właściciela Summerhill? Kogoś z zupełnie innej sfery? - Nie zadałaś mi trzeciego pytania - zauważył. — Ale i tak ci na nie odpowiem. Tak, wiem, jak to jest pokochać kogoś http://www.stomatologkrakow.net.pl uległ zmianie. Uśmiechał się bezosobowo, krótko ucinał wszelkie rozmowy. Atmosfera między nimi była napięta do granic możliwości R S i gdy nadszedł piątek, dzień przyjęcia u Moffatów, Willow rozbolała z tego wszystkiego głowa. Nienawidziła nieporozumień i choć nie sprzeczała się otwarcie ze swoim pracodawcą, różne drobne złośliwości dużo bardziej wyprowadzały ją z równowagi niż porządna awantura. Na myśl o przyjęciu robiło jej się niedobrze. Będzie zmuszona udawać szczęśliwą dla dobra państwa Moffatów; przebywać w jednym pokoju ze Scottem i uśmiechać się do nieznajomych. Nie miała na to najmniejszej ochoty!
- Obowiązki wzywają - mruknęła pod nosem. – Jeżeli będziecie mnie potrzebować, dajcie znać przez sekretarkę. Santos podszedł do niej. Ujął ją za rękę i podniósł do ust. - Dzięki - powiedział cicho, raptem uświadamiając sobie, jak bardzo jej potrzebuje. - Za wszystko. Uśmiechnęła się i uścisnęła jego dłoń. - Drobiazg. Gdy drzwi zamknęły się za nią, Jackson westchnął i popatrzył na przyjaciela. Sprawdź - Dobry Boże! - pani Stoneham wciągnęła gwałtownie powietrze. - Nadchodzi lady Helena! - Nie może mnie zobaczyć! - szepnęła Clemency ze spuszczoną głową. - Nie żartuj, a czemużby nie? Jesteś moją kuzynką, która przyjechała w odwiedziny. Co w tym złego? - A moje nazwisko? Może się spytać, jak się nazywam! - Wątpię, aby w ogóle zechciała z nami rozmawiać - odparła przygnębionym tonem ciotka Anne. - Rzadko i kiedy zatrzymuje się przy obcych. Dzwony przestały dzwonić, spóźnialscy zajęli ostatnie miejsca i lady Helena wielkopańskim skinieniem głowy dała znak do rozpoczęcia uroczystości. Msza była krótka, bowiem proboszcz, nauczony przykrym doświadczeniem poprzednika, skracał uroczystość do niezbędnego minimum. Pierwszy pastor, przedłużając kazanie do czterdziestu pięciu minut - dla lady Heleny wystarczyłby kwadrans - nigdy nie był w stanie wygłosić go spokojnie do końca, zagłuszany przez głośnie ujadanie i wycie gromady psów. Lady Helena przyprowadzała ich przynajmniej pół tuzina i przywiązywała do drzewa na kościelnym podwórzu. Gdy pewnego razu jeden z chartów nieopatrznie nadepnął na pekińczyka, wynikł z tego ogromny jazgot, spotęgowany przez szczekanie połowy psów we wsi i skutecznie zakłócił niemal całą mszę. Wielebny Josiah Browne, człowiek o nader ortodoksyjnych poglądach, próbował zganić pub¬licznie lady Helenę, jednak otrzymał za to ostrą reprymen¬dę od biskupa i natychmiastowe przeniesienie do innej parafii. Na szczęście obecny pastor, pan Lamb, był człowiekiem równie bogobojnym, jak uległym i przestrzegał należytego porządku. Zakończył kazanie z godną pochwały punktualnością. Clemency, przyzwyczajona do przedłużających się mszy oprowadzonych przez wikariusza u Świętego Piotra, spojrzała na kuzynkę z podniesionymi ze zdziwienia brwiami. - Najważniejsze, aby pieski wielmożnej pani mogły odbyć poranny spacer - wyjaśniła szeptem dziewczynie. - Czy to ma znaczyć, że psy są ważniejsze od naszych spraw duchowych? - zapytała zdumiona Clemency. - Cicho, właśnie nadchodzi! Lady Helena zebrała z ławki swoje szale i modlitewniki, trąciła łokciem ponuro wyglądającego mężczyznę, który jej towarzyszył, i dała znak do odwrotu. Lady Arabella posław¬szy ostatni uśmiech synowi farmera, udała się w ślad za pozostałymi. Clemency miała nadzieję, że uda im się z kuzynką wyjść z kościoła po cichu, nie wzbudzając ciekawości Arabelli. Wydawało się to o tyle niebezpieczne, że panna robiła wrażenie znudzonej i przez to zupełnie nieobliczalnej. Kilka nieodpowiedzialnych guwernantek, których nauki bynajmniej nie nadawały się dla młodych dam, sprawiło, że rozbrykane i dziewczę łaknęło mocniejszych atrakcji, niż mogła jej zapewnić panna Lane.