- Aha. A ja często chadzam w koronie.

- Nie! Tak... Och, nie wiem! - Odwróciła się do okna, jakby miała nadzieję ujrzeć oddalające się światła samochodu Marka. - Muszę wyjechać. Jeśli zabiorę Henry'ego, Mark będzie musiał przyjąć koronę i w ten sposób zmierzyć się ze swoją przeszłością. - Ale nie nauczy się kochać. Jęknęła i spojrzała na Dominika ze łzami w oczach. - To jak mu pomóc? - Nie wiem. Nikt nie wie. Musiałby chyba zdarzyć się cud, ale tylko panienka może go sprawić. Nie zmrużyła oka przez całą noc. Biła się z myślami. Co robić, co robić? Jeśli zabierze Henry'ego do Australii, pozbawi chłopca zarówno możliwości dziedziczenia korony, jak i opieki Marka, którego malec pokochał. Czy wybaczy jej to, gdy dorośnie i zrozumie, co utracił? A Mark? Do końca życia pozostanie sam, bez żony, bez dzieci. Sam ze swoim smutkiem i cieniami przeszłości. Może więc powinna zostać? Ale co wtedy? Albo on za-szyje się w Renouys i nie będą się w ogóle spotykać, albo będą się widywać co drugi dzień, przekazując sobie Henry'ego. Każda z tych sytuacji byłaby nie do zniesienia i Tammy chyba by w końcu zwariowała. Dominik miał rację. Zakochała się... I jednocześnie nie miał racji, ponieważ Mark z całą pewnością nie mógł ko¬chać jej. Co robić? W ciągu dnia zadawała sobie to samo pytanie dziesiątki razy, analizowała ciągle obie możliwości i wciąż nie znaj¬dowała odpowiedzi. Mają z Henrym wyjechać czy zostać? W desperacji tuliła, pieściła i całowała siostrzeńca nawet częściej niż zazwyczaj - aż się bała, że lada moment będzie miał dosyć i zacznie protestować. Jemu jednak sprawiało to wyraźną przyjemność, śmiał się i ciągnął ją za włosy, a jej chciało się płakać, ponieważ nagle stało się dla niej jasne, że istnieje jeszcze trzecie rozwiązanie. Im dłużej się nad tym zastanawiała, tym mniej miała wątpliwości. To było jedyne wyjście. Ale na samą myśl o tym czuła rozdzierający ból. Nie mogła tego zrobić. Nie mogła, ale musiała. Była siódma wieczorem. Mark siedział przy biurku w swoim gabinecie, bezskutecznie próbując pracować. Wszystko wydawało się jakieś... inne. Zawsze czuł się tak dobrze w Renouys. Tu mógł się odciąć od wszystkiego, cze¬go nie znosił, a teraz miał wrażenie, jakby jego ulubione miejsce ziało chłodem. Było tu nieprzyjemnie pusto i cicho. Mógłby zadzwonić do przyjaciół. Miał tylu znajomych, wyśmienite towarzystwo. Wystarczyłoby przecież parę te¬lefonów i w ciągu godziny Renouys zatętniłoby życiem. Al-bo mógłby sam wpaść do kogoś, potem odwiedzić któryś z ekskluzywnych lokali. Tylko po co? Nagle dawne rozryw¬ki straciły dla niego cały urok. Lepiej zrobi, biorąc się do pracy. Wystarczyło jednak, by jego wzrok padł na monitor z planem systemu kanałów nawadniających, a natychmiast zaczynał myśleć o Henrym, a skoro o nim, to i o... Nie. Niech ona siedzi w zamku, zajmuje się swoim sio¬strzeńcem i swoimi ukochanymi drzewami. Sama. http://www.stomatologia-krakow.net.pl/media/ Mały Książę nie powiedział już nic więcej o swoim spotkaniu z Pilotem na pustyni. Róża jednak rozumiała, dlaczego Pilot stał się przyjacielem Małego Księcia. Sprawił to entuzjazm Pilota, który pozbawiony wszystkiego i zdany tylko na siebie, znowu wzbił się w przestworza będąc jednocześnie dorosłym i dzieckiem. Będąc dorosłym dzieckiem. Róża wiedziała, że dręczące Małego Księcia pytanie "Dlaczego dorośli są tacy dziwni" złagodziła satysfakcja, iż: "Dobrze, że nie wszyscy dorośli są dziwni..." Róża postanowiła pocieszyć Małego Księcia i na moment zagłębiła się w siebie. Po chwili powiedziała do Małego Księcia: - Mam dla ciebie miłą wiadomość. Twój znajomy Pilot wciąż myśli o tobie i właśnie wypatruje na niebie naszej planety... Twarz Małego Księcia rozjaśniło ożywienie w oczach i uśmiech: - I pewnie wciąż się martwi, czy baranek nie zjadł ciebie... "Nie chcę już pić. Potrzebuję przyjaciela. Przyjedź." - choć pod tymi słowami był bardzo nieczytelny podpis, Mały Książę nie miał wątpliwości, że list, doręczony mu przez wędrowne ptaki, był napisany przez Pijaka. Ponieważ

- Owszem, w buszu, ale w Sydney? Rozbije pani na¬miot w parku? Posłała mu miażdżące spojrzenie. - Wynajmę pokój w hotelu. Dam sobie radę. Proszę mnie tylko zawieźć do mojego siostrzeńca – powiedziała zimno i ponownie odwróciła się do niego plecami. Mark już wiedział, czym ją przekona. Pieniędzmi. Z pewnością liczyła się z każdym groszem, więc nie po¬gardzi okrągłą sumką. Jej siostra wyszła za mąż dla pie¬niędzy, ich matka uwielbiała luksusy - to musiało być u nich rodzinne. Oczywiście, nie mógł zaproponować pie¬niędzy teraz, kiedy kipiała złością, bo cisnęłaby mu je w twarz. Poczeka, pokaże jej dziecko, uświadomi, ile ko¬sztuje odpowiednie wychowanie i staranne wykształcenie, a wtedy sama dojdzie do wniosku, że nie stać jej na za¬trzymanie siostrzeńca w Australii. Miał na to jeden wieczór i jedną noc. Nie mógł odkładać powrotu do kraju. Przedłużenie wy¬jazdu nawet o jeden dzień miałoby katastrofalne skutki. Wszystko poszłoby zgodnie z jego planem, gdyby Lara nie wykazała się przebiegłością, o jaką jej nie podejrzewał. Nie dość, że wysłała synka do swojej ojczyzny, to jeszcze po¬starała się o odpowiedni wpis do dokumentów, dzięki czemu Henry miał teraz podwójne obywatelstwo. I koszmarną ciot¬kę, która robiła nieprzewidziane trudności. Sprawdź Nie wiadomo skąd któregoś popołudnia pojawił się Motyl. Mógł przybyć zarówno z innej planety, jak też wyłonić się z jakiejś gąsienicy, której Mały Książę nie dostrzegł podczas sprzątania swojej planety. Motyl był duży i bardzo piękny. Wielokolorowe skrzydła, którymi szarmancko poruszał, miały w sobie wiele uroku i skupiały na sobie uwagę. Mimo podziwu dla jego piękna, Mały Książę nie czuł do niego sympatii. Sprawiło to chyba ukłucie zazdrości, jakie poczuł w swoim sercu, kiedy zobaczył, jak Motyl usiadł na płatkach Róży, a ona zaczęła się do niego wdzięczyć. Wszak była wielką zalotnicą. - Jesteś bardzo pięknym kwiatem - mówił Motyl uwodzicielskim głosem. - Nie spotkałem dotąd kwiatu tak pięknego, jak ty, o tak cudownych płatkach, o tak niezwykłym zapachu i tak wspaniałym nektarze... Róża pod wpływem tych słów wdzięczyła się jeszcze bardziej. Małemu Księciu było smutno. Przyglądał się z boku i rozmyślał, czy Róża już o nim zapomniała, czy już nie czuje się jego różą... Był zdumiony jej płochością i zasmucony tym, że od pojawienia się Motyla nie powiedziała do niego ani słowa. Zdjął z szyi swój długi, żółty szal i położył obok siebie.