w salonie.

- Niech pani nie będzie tchórzem, AIexandro. - Nie jestem tchórzem. - Proszę to udowodnić. - Nie chodzi o mnie, tylko o Rose... - Ja jestem jej opiekunem. A pani będzie nam towarzyszyć. Na bosaka i przewieszona przez moje ramię albo w butach i na własnych nogach. - Ujął ją pod brodę. - Czy to jasne? Nie pozostawił jej dużego wyboru, jako że tupanie i rozrzucanie rzeczy niewiele by pomogło. - Proszę mi dać chwilę. Skrzyżował ramiona na piersi. - Zaczekam tutaj. Był nieugięty, więc siadła potulnie i zaczęła upinać włosy, mimo że chętnie utarłaby mu nosa. Dreszcze przebiegały jej po plecach, ręce drżały, kiedy patrzyła w lustro i widziała, że ją obserwuje. - Przydałaby się pani pokojówka - stwierdził, podając jej ostatnią spinkę. - Uważa pan, że sama sobie nie poradzę? - Nie, ale powinna mieć pani kogoś, kto uczesze pani włosy. - Sama je czeszę, odkąd skończyłam siedemnaście lat - odparła, starając się ukryć drżenie w głosie. Chyba wolała jego bezpośrednie ataki. Łatwiej było się przed nimi bronić. - Idziemy? http://www.robotyciesielskie.com.pl Bardzo mi... wstyd. Nic nie odpowiedział. Milczeli przez chwilę, w końcu Santos odkaszlnął: - Jeszcze raz przepraszam. Odsłoniła oczy i spojrzała na niego niepewnie. - Przestań z tym przepraszaniem. Raz przeprosiłeś i wystarczy. Podniosła się, chcąc wstać, lecz przytrzymał delikatnie jej ramię. - Nie zrozumiałaś mnie. Miałem na myśli... nie tylko to, co się teraz stało. Przepraszam cię za to, co mówiłem wcześniej. Przykro mi, nie chciałem. Odwróciła szybko wzrok, nadal wzburzona. - Zapomnijmy o tym - powiedziała. - Nie. W oczach Santosa nie było ani usprawiedliwiania się, ani potępienia, ani gniewu. Przypominał jej teraz chłopca, którego znała kiedyś. - Powiedziałaś wcześniej, że nie chcę cię wysłuchać. Że nie wierzę ci, bo zaślepia mnie złość i poczucie krzywdy - mówił, szukając jej wzroku. - Teraz cię wysłucham. - Zawahał się, usiłując starannie dobierać słowa. - Powiedz, dlaczego kochałaś Lily? Naprawdę chciałbym wiedzieć, dlaczego. Zaniemówiła z wrażenia i dopiero po chwili udało się jej odzyskać głos.

- Doprawdy? Pan przychodzi i nas obraża, a my mamy milczeć? Dobranoc, sir. Proszę odejść, zanim do reszty się pan ośmieszy. Virgil spiorunował wzrokiem kuzynkę. W jego oczach odbijał się gniew i upokorzenie. - Mój ojciec o wszystkim się dowie - zagroził. - Podobnie jak cały Londyn - dodał Balfour spokojnie. - Do widzenia. Sprawdź Oczy jej zapłonęły. - W takim razie, milordzie, muszę zrezygnować z posady... - Zgoda - przerwał jej gniewnie. - Tak, do diaska! - Dziękuję, milordzie. A teraz pójdę do Rose, jeśli pan pozwoli. Odprowadził ją posępnym wzrokiem. Nie złościł się, że go przechytrzyła. Niepokój wzbudziło w nim to, że wpadł w panikę, kiedy wspomniała o odejściu. Bez wahania przystał na jej warunek, tracąc twarz. Przegrał bitwę w ich małej wojnie i teraz będzie musiał wyrównać rachunki. Po Londynie rozeszła się wieść, że earl Kilcairn Abbey i jego kuzynka szukają partii. Od chwili przybycia do Vauxhall Gardens nieprzerwany strumień młodych kobiet i mężczyzn zatrzymywał się przy loży hrabiego, żeby porozmawiać o Paryżu, pogodzie, zbliżającym się sezonie łowieckim, pokazie sztucznych ogni, o wszystkim, tylko nie o małżeństwie. Wszyscy gapili się również na nią, ale na razie nikt nic nie mówił, co zapewne