- Mark, ja wcale nie oczekuję...

- Tak, niedługo wystąpię z wnioskiem o adopcję - po¬twierdził Mark. Schylił się i posadził Henry'ego tuż obok swojej nogi, wiedząc, że ostatnio chłopczyk lubił się bawić w następu¬jący sposób: chwytał nogawkę spodni stryjka, podciągał się do pozycji pionowej, a potem z rozmachem opadał z po¬wrotem na pupę. - Skoro będzie syn, przydałaby się również i mama...- zasugerowała jakaś dziennikarka. Mark spochmurniał i zacisnął usta. W tym momencie bratanek złapał go za nogawkę, podciągnął się do góry i stanął. Mark spojrzał na niego, ocze¬kując, że dziecko jak zwykle usiądzie mu na stopie, a tym¬czasem Henry... Henry wykonał pierwszy w życiu krok. Mark wstrzymał oddech. Błysnęły flesze. Chłopczyk chwiejnie zrobił drugi krok i klapnął miękko pupą na trawę, wyraźnie usatysfak-cjonowany swoim osiągnięciem. Rozległy się oklaski i gra¬tulacje, dziennikarze nie posiadali się z zachwytu, że mały poczekał z takim popisem specjalnie na nich. Co za wspa-niały materiał! Mark pękał z dumy. Tammy też powinna tu być, przemknęło mu przez głowę i w tym momencie wszystko stało się dla niego jasne. Ona mu to podarowała. Ponieważ wychowywała siostrę, znała wszystkie cienie i blaski zajmowania się małym dzieckiem. Wiedziała, jak wielką radość sprawia pierwszy krok dziec¬ka. Potem pewnie pierwsze słowo, pierwszy rysunek, udana jazda na rowerze... Tammy wyjechała dlatego, bo chciała, by wszystkie te wspaniałe chwile przypadły w udziale jemu. Wyrzekła się wszystkich szczęśliwych chwil. Dla nie¬go. Bez słowa skargi poświęciła to, co było dla niej naj¬cenniejsze. I nagle Mark zrozumiał, czym naprawdę jest miłość. Matka zadzwoniła na komórkę w środku nocy, nie przej¬mując się porą. Od miesiąca Tammy znów spała w namiocie pod gwiaz¬dami i wspinała się po drzewach, ale ani na moment nie potrafiła przestać myśleć o pewnym małym księstwie leżą¬cym po drugiej stronie globu. Nieustannie odczuwała pokusę, by skontaktować się z panią Burchett lub Dominikiem i zasypać ich gradem pytań o Marka i Henry'ego. Nie. Już wybrała. Powierzyła siostrzeńca opiece ukochanego m꿬czyzny, a sama usunęła się w cień. Tak musi zostać. To je¬dyna możliwość. - Czy wiesz, co się stało? - spytała Isobelle ostrym to¬nem. - Widziałaś gazety? Tammy oprzytomniała w ułamku sekundy. Serce skoczy¬ło jej do gardła. Czyżby któryś z nich... - Nie, nic nie wiem. O co chodzi? - Książę Mark wystąpił o adopcję Henry'ego. Po¬zuje z nim do zdjęć i wygląda jak zachwycony ojciec, też coś! - Naprawdę? - ucieszyła się Tammy. Wyglądał jak zachwycony ojciec... Więc się udało. - Nie wiem, co się za tym kryje i co on chce przez to wygrać, ale jedno jest pewne, nie może usynowić dziecka bez twojej zgody. Rozmawiałam z prawnikami. Książę bę¬dzie musiał przysłać ci papiery do podpisania. Zastanów się, ile możesz zażądać za zrzeczenie się praw do opieki nad Henrym. Dobrze to rozegraj. Musisz wyczuć, jak bardzo mu na tym zależy. Tammy wpatrywała się w ciemność. - Wiesz, mamo, oprócz pieniędzy są na świecie jeszcze inne rzeczy - powiedziała powoli. - Oddałam Markowi Henry'ego z własnej nieprzymuszonej woli. http://www.rehabilitacjadzieci.net.pl Zostali we dwoje na pąsowym chodniku. Książę i... księżniczka? Tammy popatrzyła po sobie i niemal się roze¬śmiała, choć wcale nie było jej do śmiechu. - Proszę mnie zabrać do Henry'ego. - A nie chce pani najpierw odświeżyć się po podróży? Spiorunowała go wzrokiem. - Sądzi pan, że będzie miało dla niego znaczenie, jak wyglądam? Że oceni mnie po zakurzonym ubraniu? - No... Raczej nie. - To na co pan czeka? Pochwyciła nieufne spojrzenie portiera. Najchętniej ka¬załby jej się stąd zabierać. Wyglądała na taką, co tylko spra¬wia eleganckim gościom kłopoty. - Proszę się nie obawiać, nie zamierzam obrabować Jego Wysokości - oznajmiła mu. - Przyjechałam się z kimś zo¬baczyć. Z kimś bardzo ważnym. Z podniesioną głową weszła do środka, a księciu nie po¬zostało nic innego, jak podążyć za nią. Wjechali na szóste piętro. Mark pukał kilkakrotnie, za¬nim drzwi się wreszcie otworzyły. Tammy bezceremonialnie odsunęła go na bok i jak bomba wpadła do środka. Nawet nie spojrzała na zapierającą dech w piersiach panoramę z widokiem na słynną operę. Obchodził ją tylko Henry. Do złudzenia przypominał malutką Larę! Taka sama burza cudownie miękkich czarnych locz¬ków, takie same brązowe oczy, wielkie na pół twarzy. Róż¬nica była tylko jedna - na buzi Lary niemal nieustannie gościł najpiękniejszy na świecie uśmiech, podczas gdy jej synek...

- Słuchaj, nie możesz przez następne dwadzieścia jeden lat siedzieć zamknięta w tym pokoju i się dąsać. - Przede wszystkim nie mogę siedzieć w twoim zamku. Na pewno znajdzie się tu dla mnie i Henry'ego jakiś domek ogrodnika, czy coś w tym stylu. - Jasne, następca tronu zamieszka w kurnej chacie - skwitował z ironią Mark. - Jeśli jeszcze raz usłyszę frazę „następca tronu"... - Usłyszysz ją jeszcze wiele razy - przerwał jej tonem nie znoszącym sprzeciwu - ponieważ to jest właśnie sedno sprawy. Myślisz, że mnie jest tutaj dobrze? Mam piękną po-siadłość zaledwie kilkanaście kilometrów stąd, w Renouys. Chciałbym dalej tam mieszkać i prowadzić swoje normalne życie, a nie występować w roli panującego. Robię to wyłącznie dlatego, że poczuwam się do odpowiedzialności. Sprawdź - Oczywiście, mnóstwo! - zaczął Próżny, lecz nagle zmarkotniał. - To znaczy... Próżny już nic więcej nie powiedział. Mały Książę również milczał, a po chwili pochylił się nad Różą i zamknął oczy. Podobnie jak poprzednim razem, Mały Książę zastał Pijaka siedzącego w milczeniu przed baterią butelek pełnych i baterią butelek pustych. - Dzień dobry - powiedział ciepło i grzecznie Mały Książę. Pijak spojrzał na niego swym ponurym wzrokiem i w milczeniu, niemal niedostrzegalnie, skinął głową w odpowiedzi na powitanie. - Wciąż chcesz zapomnieć? - spytał Mały Książę. - Tak - odpowiedział Pijak po bardzo długiej chwili milczenia. - Czy umiałbyś być przyjacielem? - Mały Książę usiadł na ziemi obok Pijaka. Pijak popatrzył na Małego Księcia, po czym odparł: - A kto chciałby mieć pijaka za przyjaciela?