nią straciłam. Zawsze myślała tylko o sobie. Wyłącznie o sobie. Myślałam, że jest moją przyjaciółką. Zrobiłabym dla niej... wszystko, Santos. Wydawało mi się, że ona czuje podobnie. Przysięgała, że tak jest. Kłamała. - Westchnęła ciężko i ujęła dłonie Santosa. - Rozumiesz, dlaczego jej nie ufam? - Rozumiem - powiedział, nachylając czoło do jej czoła. - Mnie też zraniła, zawiodła podobnie jak ciebie. Jej możesz nie ufać, ale zaufaj mnie. Nie obchodzi mnie Gloria St. Geimaine. To, co nas łączyło, było jednym wielkim kłamstwem. Błędem. Pomyliłem się i srogo za to zapłaciłem. - Ale zostały wspomnienia... - Wyłącznie złe. Ona nie stanie między nami, nie przeszkodzi mi pokochać ciebie. Liz spojrzała na niego ze smutkiem. - O ile sam zechcesz mnie pokochać, tak? Zawahał się. - Wybacz, Liz. Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. - Ale zabrzmiało. - Odsunęła się od niego. - Przepraszam cię. Muszę wracać do pracy. Chciała odejść, lecz zatrzymał ją, chwycił za rękę. - Nie kłóćmy się. Nie pozwólmy, żeby Gloria nas poróżniła. Jest między nami coś dobrego, naprawdę dobrego. Szkoda, żebyśmy mieli to popsuć. Nie chcę cię stracić, Liz. Coś dobrego. Ale nic wielkiego. Łzy napłynęły jej do oczu. Santos nachylił się i pocałował ją w policzek. - Muszę już iść. - Zostań, zjedz najpierw. Dorzuciłam do menu krowę, specjalnie dla ciebie - powiedziała ze smutnym uśmiechem. - Dzięki. Chciałbym, ale nie mogę. - Zobaczymy się później? - Postaram się. Pocałował ją raz jeszcze, ale już się od niej odsuwał, jak ktoś chwycony w potrzask. Widziała to w jego oczach, czytała w jego twarzy. Przeklinała własną niepewność i przeklinała Glorię St. Germaine. - Zadzwoń do mnie. - Na pewno. http://www.profesjonalna-ortopedia.com.pl Głos matki podziałał na nią niczym zgrzyt metalu o metal. Sztywno odwróciła się ku Hope. Stała w progu niczym uosobienie damy z towarzystwa. Zza jej pleców wychyliła się sekretarka, unosząc dłonie w przepraszającym geście. Gloria mogła prosić i powtarzać w nieskończoność, ale nic nie pomagało - za każdym razem Hope z uporem wdzierała się do jej gabinetu, nie zapowiedziana i bez pukania. - Witaj, mamo. Wejdź, proszę. - Pytam raz jeszcze, dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś? - Mówisz o...? - O tej nieszczęsnej aferze z policją, ma się rozumieć. - Wzdrygnąwszy się, usiadła. - To upiorne. Zostawić trupa akurat tutaj. Coś podobnego. Wiecznie te same uprzedzenia, pomyślała Gloria z niechęcią i głębiej wtuliła się w fotel, szukając w nim, po dziecinnemu, azylu bezpieczeństwa. - Ta biedna dziewczyna była jednym z Bożych dzieci, jak ty i ja - odparła. - Żal mi jej i serdecznie współczuję jej rodzinie. Hope przez chwilę milczała, po czym uniosła dłoń i westchnęła. - Tak, oczywiście, ta biedaczka niczym nie zasłużyła sobie na śmierć. Ale żeby porzucić... przepraszam za słowo... dziwkę właśnie tutaj, na St. Charles? Okropne, po prostu okropne. Gloria poddała się. Sprzeczki z matką prowadziły donikąd. Hope widziała świat po swojemu i nic nie było w stanie zmienić jej zapatrywań. - Nie było sensu, żebym do ciebie dzwoniła, mamo
- Nie. Widocznie tak musi być. O której powinnaś być z powrotem? - O wpół do dwunastej. - W jej głosie zabrzmiał żal, westchnęła. - Przyrzekłam Liz, że wrócę punktualnie co do minuty. - Już czas. - No to jedźmy. Będzie się denerwowała. Żadne z nich się nie ruszyło. Santos zatopił palce we włosach Glorii i nachylił usta do jej warg. Całował ją długo, zaborczo, jakby chciał jej powiedzieć tym pocałunkiem, że należy wyłącznie do niego. A potem ruszyli ramię w ramię do samochodu. Sprawdź - Przecież ją wyraziłam, panno Gallant - zaprotestowała młoda dama o różanych policzkach. - Moim zdaniem Julia powinna słuchać rodziców. - Pannie Gallant chodzi o to, że mówisz rozwlekle, Alison - wyrwała się jedna z koleżanek. - Bądź cicho, Penelope Walters - odparowała dziewczyna. Alexandra stłumiła westchnienie i wstała z biurka, żeby zaprowadzić porządek. Była wdzięczna Emmie, że na początek przydzieliła jej tylko dwanaście pannic. - No, no, spokojnie. Dyskusja nie musi prowadzić do rozlewu krwi. W tym momencie drzwi otworzyły się gwałtownie, do klasy wpadła Jane Hantfeld, jedna ze starszych uczennic, i podbiegła do okna w końcu sali. Twarz płonęła jej z podniecenia. - O, rany, spójrzcie! Musicie go zobaczyć! - Panno Hantfeld, właśnie odbywa się lekcja - skarciła ją nauczycielka; było już