dosłownie na gorącym uczynku. Jeśli o mnie chodzi, niewiele to mogło zmienić. Po prostu

spojrzał na rozmówcę. Niepotrzebnie się obawiał: wzroku blondyna najmniejszy cień nie zamącił, nieznajomy patrzył wciąż z takim samym zainteresowaniem i spokojem. – Nno tak, proszę bardzo. Siłą rzeczy zaczęły się rejsy, czasem długie, wielomiesięczne. W porcie oficerowie od razu do burdelu, a Bułkin siedzi w kajucie, medalion z miniaturką żony obsypuje pocałunkami. Popływał tak z roczek, pomęczył się, aż wreszcie wynalazł znakomity kompromis. – Tak? – ucieszył się blondyn. – A ja nawet nie przypuszczałem, że tu jest możliwy jakiś kompromis. – Bułkin miał głowę! Z opracowań analitycznych był pierwszy w klasie! – Feliks Stanisławowicz z podziwem pokiwał głową. – I patrz pan, co wymyślił! Zamówił u dekoratora teatralnego maskę z papier mache: dokładny portret ukochanej małżonki, nawet złocistą perukę na górze umocował. Odtąd, kiedy tylko staną w porcie, Bułkin pierwszy do bajzla sunie. Weźmie sobie jakąś, pardon, łachudrę z co straszniejszą fizys i dlatego oczywiście tańszą od innych, nałoży jej maskę żony i już ma całkiem czyste sumienie. Mówił: może ciałem nie dotrzymuję całkiem wierności, ale duchem – w pełni. I przecież miał rację! Wśród towarzyszy w każdym razie był szanowany. Historia opowiedziana przez Lagrange’a wprawiła rozmówcę w zakłopotanie. Zamrugał swymi owczymi oczyma i rozłożył ręce. – Tak, to chyba niezupełnie zdrada... Chociaż ja o takiej miłości wiem niewiele... Pan Feliks przez całe życie nie cierpiał mazgajów, ale ten dziwak, nie wiadomo dlaczego, http://www.prawo-medyczne.info.pl rozpaczy i tylko dlatego zwracam się o pomoc do pierwszego napotkanego. Po prostu tam, na przystani, wydało mi się, że... że... Jej czarodziejski głos zadrżał i z głowy Lagrange’a wyleciały naraz wszystkie z góry przygotowane uwodzicielskie tyrady. – Co? – wyszeptał. – Proszę powiedzieć, co się pani wydało. Na Boga! – ...że pan może mnie uratować – ledwie dosłyszalnie dokończyła nieznajoma i zwiewnie machnęła ręką. Jakby ranny ptak zatrzepotał skrzydłem – pomyślał namiętny pułkownik, widząc, jak biała dłoń zakreśla koło pośród nocnej czerni. Głęboko wstrząśnięty zawołał: – Nie wiem, jakie nieszczęście panią spotkało, ale daję oficerskie słowo, że zrobię wszystko! Wszystko! Proszę mi opowiedzieć! – I nie przestraszy się pan? – zajrzała mu pytająco w twarz. – Widzę. Pan jest dzielny.

wstrętne Panu Bogu przezwisko «Wyspy Samobójców», jako że w krótkim czasie najgorszego z grzechów śmiertelnych dopuściło się tu już dwóch”. * * * Władyka winił za tragedię tylko siebie. Przygarbiony, z nagła postarzały, powiedział swym zaufanym doradcom: – To wszystko przez moją dumę i pewność siebie. Nikogo nie posłuchałem, Sprawdź Nawet węgle są! Skamieniałe, ale widać, że pień! – Zaraz, mój synu, zaraz – przerwał mu Mitrofaniusz. – Jak pan mógł widzieć opalony pień tej sosny? Pan co... – Oczy władyki rozszerzyły się. – Pan co, był na Wyspie Rubieżnej?! Uczony przytaknął jakby nigdy nic. – Ale... ale po co? – Potrzebna dobra emanacja. Złej, szarego koloru, dużo. Nie rzadkość. A pomarańczowa bez domieszki, jak pana, prawie nigdy. Nawet dokładny odcień nie mogłem. A trzeba – dla nauki. Myślałem, myślałem. Eureka! Pustelnicy – sprawiedliwi, tak? Egoizm, chciwość, nienawiść bliska zeru, tak? Znaczy – mocna emanacja moralna! Logika! Sprawdzić, zmierzyć. Jak? Bardzo proste. Nocą łódka, popłynąłem. – Popłynął pan do pustelni, żeby zmierzyć moralną emanację pustelników? – z niedowierzaniem spytał władyka. – Tymi pańskimi fioletowymi okularami? Lampe przytaknął, bardzo zadowolony, że go zrozumiano.