Co dalej? Miejsce przestępstwa było rozległe i trudne do spenetrowania. Rainie jak przez

bezpieczną. - No tak, ja tłumaczę sobie logicznie, że moja matka nie żyje - wtrąciła Kimberly. - Ale emocjonalnie nadal w to nie wierzę. Rainie skinęła głową. Uspokoiła się trochę. - Właśnie coś takiego mam na myśli. - Mówię sobie, że to nie była wina mamy ani Mandy, ani nawet taty - powiedziała Kimberly. - Ale jestem wściekła na nich wszystkich, bo oni mnie zostawili! Podobno jestem silna i powinnam sobie z tym poradzić, ale ja wcale nie chcę być silna! Właśnie dlatego jestem na nich zła! - Często mam ten sam sen - wyznała Rainie. - Dwa-trzy razy w tygodniu. Mały słoń biegnie przez pustynię. Jego matka nie żyje. Jest sam i bardzo 181 chce mu się pić. Nagle zjawiają się inne słonie, ale zamiast mu pomóc, odpy¬ chają go, bo stanowi zagrożenie. Jest susza, wody może nie wystarczyć dla wszystkich. Ostatecznie znajdują wodopój. Ja się rozluźniam. We śnie myślę, że mały słoń jakoś sobie poradzi, że jego walka miała sens, że od tej pory będzie żył szczęśliwy. Ale potem zjawiają się szakale i rozszarpują go na strzępy. Kiedy się budzę, jeszcze mam w uszach krzyki słoniątka. Nie wiem, dlaczego wciąż o tym śnię. - W ubiegłym roku - powiedziała Kimberly - przerabialiśmy następujący http://www.poznan-psychiatra.com.pl takie rzeczy. Coś pana zaniepokoiło. Pana nadal coś niepokoi. Jestem gotowa się założyć, że wcale się pan nie zdziwił, że tu przyjechałam. Szeryf Amity milczał dalej. Kiedy już myślała, że wciąż będzie zgrywał twardziela, on powiedział nagle: - Wydawało mi się, że nie jestem sam. - Co? Zacisnął usta. Potem dodał pośpiesznie: - Stałem obok samochodu, patrząc na tę biedną dziewczynę, a kierowca ciężarówki wymiotował za moimi plecami. Mogłem przysiąc... Mogłem przysiąc, że słyszałem czyjś śmiech. - Co?! - Może to wszystko działo się tylko w mojej głowie. Jezu! Słońce jeszcze nie wzeszło, a na wiejskich drogach o tej porze robi się trochę dziwnie.

da zrobić... – On nie może trafić do więzienia, Sandy. Nie dopuszczę do tego. Nie dopuszczę. Sandy bezwiednie przesuwała dłońmi po skrzyżowanych ramionach. – Nie wiem już, co robić – szepnęła. – Czuję... że najgorsze jeszcze przed nami. – Wymyślę coś, Sandy. Jest moim synem. Daj mi czas, a ja już coś wymyślę. Mama w końcu skinęła głową. Becky ścisnęła mocniej Wielkiego Misia i odeszła od Sprawdź - Bo nie mam stuprocentowej pewności, nie chcę ryzykować! Dopóki wszystkiego się nie dowiemy, tutaj będziesz bezpieczniejsza. - A co z tobą? Wracasz na Wschodnie Wybrzeże, tam, gdzie jakiś człowiek wie o tobie wszystko. - Ja też mam dobre przygotowanie. - Mama nie żyje! - wykrzyknęła Kimberly. - Mandy nie żyje! Dziadka porwali! A teraz ty wyjeżdżasz i... i... Quincy w końcu zrozumiał. Córka nie bała się o własne bezpieczeństwo. Ona martwiła się o niego. Straciła już prawie całą rodzinę, a tymczasem jej stary dobry ojciec znów miał się narażać na niebezpieczeństwo. Chryste! W pewnych sprawach bywał czasami kompletnym idiotą. Quincy obszedł łóżko. Wziął Kimberly w ramiona. Pierwszy raz od bardzo dawna jego uparta samodzielna córka nie protestowała.