© by ŁUKASZ MIESZKOWSKI

nie zasiedział – taki to wielki grzesznik. Na tym kończę zaleconą wypowiedź i wzywam na Twe światłość niosące oblicze, o władco mój, błogosławieństwa Allaha. Niewolnik Lampy, Aleksy Lentoczkin PS. No, a teraz, kiedy już ostatecznie uznałeś, Wasza Wielmożność, że w tym liście będę wyłącznie bawić go paplaniną o tutejszych ciekawostkach, przejdę do właściwej sprawy. Proszę przyjąć do wiadomości, najmędrszy z mądrych, że rozwiązanie rebusu o twym Czarnym Mnichu mam niemalże w kieszeni. Tak, tak. I zdaje się, że to rozwiązanie okaże się przekomiczne. To znaczy rozumiem już, na czym polega sama sztuczka, niejasne jest tylko, kto zabawia się odgrywaniem Wasiliska i w jakim celu, ale odpowiedź na te pytania zdobędę dziś jeszcze, ponieważ wszystko wskazuje na to, że noc będzie księżycowa. Rozkład tych moich trzech dni był następujący: rankami długo spałem, potem ruszałem na lądowe i żeglarskie wyprawy, a po nastaniu ciemności zapadałem w zasadzce na Mierzei Postnej, która ciągnie się w kierunku Wyspy Rubieżnej. Żadnych nadnaturalnych zjawisk się nie dopatrzyłem, prawdopodobnie dlatego, że noce były całkiem bezksiężycowe, czarne, a święty, jak wiadomo, woli iluminacje niebieską. Nie mając nic lepszego do roboty, przeskakiwałem sobie z kamienia na kamień, pływałem tam i z powrotem na chybotce (to taka łódeczka http://www.pokryciadachowe.edu.pl – Jutro znowu popłyniemy, dobrze? – A pływaj sobie, póki tacie rubelki się nie skończą. Potem był dzień „żółty” – zielony krwiak zrobił się raczej żółty. Tego dnia starzec odezwał się tak: – Mirowariec przyrządzi ci mieszaninę nonfacit. – Znów po ptasiemu – podsumował przemowę brat Kleopa. – Niedługo całkiem na mowę ptasząt niebieskich przejdzie. Tej gadaniny nawet nie będę próbował zapamiętać, zmyślę coś tam ojcu ekonomowi. – Czekaj, ojcze – zaoponował Pelagiusz. – O mirowarcu to chyba z Księgi Jezusa, syna Syrachowego. Mirowariec to w języku cerkiewnosłowiańskim „lekarz”, „aptekarz”, mieszanina to „lekarstwo”, uczenie mówiąc – „mikstura”. Tylko co nonfacit ma oznaczać – tego nie wiem. Jeszcze kilka razy powtórzył nonfacit, nonfacit i zamilkł, więcej już z przewoźnikiem nie

Żeby nie tracić czasu na wędrówkę po wijącej się wśród wzgórz ceglanej dróżce, policmajster obrał kurs wprost na dzwonnicę monasteru, która niczym złota główka cebuli połyskiwała nad wierzchołkami drzew. Szedł przez niezbyt gęsty zagajnik, potem polaną, potem przez żółto-czerwone krzaki, za którymi znów otworzyła się polanka, a za nią wreszcie droga schodziła ze wzniesienia na równinę, tak że widać było doskonale i miasto, i klasztor, prawie pół wyspy i na dodatek jeszcze jezioro. Sprawdź dosyć się już wycierpieli. Do cholery! – Nie wiedziałem, Rainie. Trzy dni temu sprawdziłem, czy w sejfie jest broń. Nie było. Zapytałem Danny’ego. Powiedział, że jeszcze jej nie złożył. Obiecał, że kiedy skończy, schowa wszystko na miejsce. Nie zawracałem sobie tym głowy: – Aż nadeszło wezwanie. – Ale Danny tego nie zrobił! Przysięgam, Rainie, że chłopak nie ma w sobie ani krzty agresji. Do diabła, gdyby był bardziej do mnie podobny, może i mógłbym sobie to wyobrazić. Ale to synek swojej mamusi. Nie skrzywdziłby muchy. – Co zastałeś w szkole, kiedy tam dotarłeś, Shep? – Wszystko jest w raporcie. Kiedy przyjechałem, dzieci już ewakuowano. Ktoś podobno widział, jak sprawca ucieka z budynku. Ktoś inny twierdził, że w środku są jeszcze ranni. No to wszedłem. I w pracowni komputerowej znalazłem Danny’ego. Z bronią... – Trzymał pistolety? Podnosił z podłogi czy trzymał?