wyciągali broń na oczach wszystkich. Chcieli, żeby koledzy z klasy wiedzieli, że to oni.

dziewczynce pod nogi, nawet nie zaszczycając jej spojrzeniem i nie słuchając nieskładnego dziękczynnego mamrotania. Narzucił na ramiona usłużnie podane palto (już nie tak olśniewająco białe jak przedtem), czapkę włożył byle jak, na bakier. Poszedł sobie i ani razu się nie obejrzał. Sen o krokodylu Pani Lisicyna wkroczyła na teren właściwego klasztoru, jeszcze nie w pełni przyszedłszy do siebie po niepokojącym spotkaniu – zarumieniona, wstydliwie mrugając powiekami. Jednak surowy, uroczysty widok klasztoru oraz obfitość zakonników i nowicjuszy w czarnych strojach pomogły pani Polinie odzyskać odpowiedni do sytuacji nastrój. Minęła główną świątynię, potem korpusy, w których mieściły się cele i pomieszczenia gospodarcze, i znalazła się w wewnętrznej części klasztoru, gdzie wśród klombów stały dwa szykowne domy – archimandrycki i archijerejski: w pierwszym kwaterował nowoararacki przeor, ojciec Witalis, drugi zaś był przeznaczony dla wyższej zwierzchności, jeśliby raczyła zaszczycić odwiedzinami świętości archipelagu. A trzeba powiedzieć, że zwierzchność bywała na Kanaanie często – i cerkiewna, i synodalna, i świecka. Sam tylko gubernialny archijerej, któremu niby to bliżej było tutaj niż tym z Moskwy czy Petersburga, przez długie lata nie zawitał na archipelag ani razu. Nie z lekceważenia, przeciwnie – z szacunku dla sprawności archimandryty. Przewielebny lubił powtarzać, że nadzór jest potrzebny nad niezaradnymi, zaradnych zaś pilnować nie ma po co, i zgodnie z tą swoją maksymą wolał http://www.nosnoscramplaskich.com.pl/media/ W maleńkim pokoju głos Quincy’ego zabrzmiał zaskakująco głośno. Rainie zamarła. – Usiądź, proszę – powiedział już ciszej. – Nie. – Nacisnęła klamkę. – Siadaj, do cholery! Przycupnęła na twardym drewnianym krześle przy drzwiach. – Przepraszam – rzucił krótko Quincy. – Nie chciałem na ciebie wrzeszczeć. Nie chciałem, żeby sprawy zaszły tak daleko. Wielu rzeczy, które się dzisiaj wydarzyły, nie chciałem. Mimo wszystko poczuła się lepiej. Wykrzywiła usta w ironicznym uśmiechu. – Dzięki, agencie. A teraz, jeśli pozwolisz, pójdę sobie. – Zamknij się, Rainie. I daj sobie spokój z tą pozą. Quincy podniósł się ciężko z łóżka. Pierwszy raz Rainie zauważyła, że drżą mu ręce. Zmarszczki wokół oczu stały się wyraźniejsze. Usta tworzyły posępną linię. Ten widok

mijają natychmiast, gdy udaje się z nich ściągnąć spodnie. Ale ten nie wygląda na żonatego. Jego krawata nie wiązała kochająca kobieta. Przekrzywiony supeł pasuje idealnie do niezgrabnych rąk. Dziewczyna wyjmuje z ust oślinioną czereśnię. Sprawdź – Ja się ciebie nie boję! Wiem, że nie jesteś widmem, tylko człowiekiem! I zrobiła to, na co raczej by się nie zdecydowała, gdyby była w skromnym mnisim stroju – wyprostowała się, nawet na palce się wspięła, i uderzyła koszmarną zjawę pięścią tam, gdzie powinna się znajdować twarz, a potem przyłożyła jeszcze raz i drugi. Piąstka pani Lisicynej, choć niewielka, była jednak mocna i ostra, ale uderzenia nie zrobiły na napastniku żadnego wrażenia. Pani Polina tylko kostki sobie podrapała o coś kłującego i szorstkiego. Gigantyczne łapska chwyciły wojowniczkę za ręce. Jedna potężna garść złapała oba delikatne nadgarstki, druga z nieopisaną zręcznością obwiązała je szpagatem. Polina Andriejewna straciła władzę w rękach, ale nie poddawała się – zaczęła kopać, starając się trafić przeciwnika w kolano, a jeśli się uda, to i wyżej. Napastnik przykucnął, przy czym w tej pozycji okazał się niewiele niższy od stojącej damy, i kilkoma szybkimi ruchami omotał jej łydki i kostki u nóg. Polina Andriejewna chciała