- Odtąd Henry będzie miał najlepszą opiekę - powie¬dział przez zaciśnięte zęby, patrząc na odwróconą Tammy.

Róża nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ Pijak powrócił do Małego Księcia. - Co zamierzasz dalej robić? - Mały Książę uśmiechnął się przyjaźnie do Pijaka. - Chciałbym odnaleźć tych, których kiedyś zawiodłem i naprawić to, co zepsułem... Na swoją planetę Róża i Mały Książę powrócili tuż przed zachodem słońca. Kiedy przyglądali się, jak złocista kula znika powoli za horyzontem, Mały Książę usłyszał pełen zadumy głos Róży: - Miałeś rację, dorośli są dziwni. Dzieci nie szukają szczęścia... I nie udają, że są kimś innym niż są rzeczywiście... Szkoda, że Pijak nie opowiedział ci o lustrze... - O jakim lustrze? - On kiedyś miał lustro, zwykłe lustro, w które patrzył podczas golenia i czesania. Ale kiedy zaczął pić, stłukł je... Po chwili Róża dodała jeszcze: - Czasem niektórzy dorośli zachowują się dziwniej niż małe dzieci i tłuką lustra, które ukazują ich brzydotę... - Tak, dorośli bywają bardzo dziwni - westchnął Mały Książę. Pijak i Mały Książę, bez zbędnej wylewności, pożegnali się ciepło i serdecznie. Czuli się przyjaciółmi. Na pytanie Małego Księcia oto, gdzie najpierw zamierza wyruszyć, Pijak odparł: - Najbardziej chyba zawiodłem Badacza Łańcuchów... Nie wiem, kiedy wyruszę, nie wiem też, czy on zechce jeszcze ze mną rozmawiać... O Badaczu Łańcuchów słyszał Mały Książę już dawniej od wędrownych ptaków, lecz nigdy nie poznał go osobiście. Kiedy więc powrócił z Różą na swoją planetę, wyjawił jej, że chce odwiedzić Badacza Łańcuchów: - Chciałbym go poznać. Może uda mi się go przekonać, by pomógł Pijakowi przestać być pijakiem... Reakcja Róży zaskoczyła Małego Księcia. Grzecznie, lecz zdecydowanie oświadczyła, że w tej podróży nie chce http://www.nkcraft.pl/media/ Nie umiał sobie z tym wszystkim poradzić. Nie miał do¬świadczenia z kobietami, które noszą piły łańcuchowe i chodzą po drzewach. Z kobietami, które zostawiają księcia z mokrymi pieluchami niemowlaka. Z kobietami, które po¬wodują, że człowiek częściej się uśmiecha. Nie miał doświadczenia z takimi kobietami jak Tammy. Ponieważ takie kobiety nie istniały. Tammy była jedna jedyna. Chciał ją znowu zobaczyć. Mógłby w ciągu dnia zabrać Henry'ego na spacer i niby przypadkiem zajść do lasu. Zo¬baczyłby, co ona robi... Nic z tego, przecież zaraz wyjeżdża. Wraca do siebie. Hm... Zawahał się i zerknął na bratanka. Henry spał smacznie, nieświadomy burz, jakie przetaczały się nad jego głową. Mark wzruszył się głęboko. Po raz pierwszy w życiu tego malca ktoś się z nim bawił, ktoś się do niego uśmiechał, ktoś go kochał. Henry po raz pierwszy musiał czuć się szczęśliwy i bezpieczny. Delikatnie dotknął maleńkiej piąstki, a chłopczyk przez sen zacisnął łapkę na jego palcu. Równie dobrze ktoś mógłby ogłuszyć Marka ciosem między oczy - efekt byłby niemal tak samo wstrząsający. Na moment odjęło mu oddech. Henry go kochał i potrzebował. Nie było mowy o żad¬nym wyjeździe. Teoretycznie Mark mógłby poprosić Madge o opiekę nad chłopcem, czuł jednak, że nie ma siły tego zrobić. Nie mógłby zawieść Henry'ego. Ale przecież wcale nie zależało mu na tym, żeby bratanek tak się do niego przywiązał! Wcale tego nie chciał! A czego chciał? Tammy. Z rozpaczą zacisnął powieki. Zaraz zwariuje. Powinien stąd uciekać, ale już nie mógł. Chciał kobiety, która właśnie siedziała na drzewie z piłą łańcuchową i miała go w nosie. Dosyć tego, wyjeżdża! Zerknął na zaciśnięte malutkie paluszki. Wyjeżdża, aku¬rat! Dobrze, zostanie, jednak przez cały dzień będzie trzymał się z dala od lasu. Nie pójdzie jej szukać. Ma swoją dumę i jeśli ona myśli...

być tylko tym, czym ty zechcesz. Sama jeszcze nie wiem, co to znaczy. Obecnie jestem kwiatem i lubię być twoim kwiatem... - A chciałabyś czuć się czymś innym? - Nie wiem, przecież dopiero przed chwilą dowiedziałam się, iż mogę być nie tylko kwiatem. Wiem jednak, że lubię czuć się taką, jaką mnie widzisz czy chciałbyś widzieć. To właśnie jest dla mnie ważne. Ponieważ zbliżał się wieczór i robiło się chłodniej, Mały Książę, pocałowawszy Różę na dobranoc, starannie Sprawdź W jej oczach mógł wyczytać dokładnie to samo. - Tammy, ja... - Wiem - wyszeptała z trudem i położyła doń na drżą¬cych ustach, jakby nie mogła uwierzyć w to, co się przed chwilą działo. - Wcale tego nie chciałeś. - Nie, ja... Ponownie rozległo się pukanie do drzwi. Mark odetchnął głęboko. - Proszę! Do jadalni zajrzała pani Burchett, wyraźnie zaciekawio¬na, czemu nie poproszono jej od razu. Jednak wystarczył jej jeden rzut oka na ich twarze, by domyślić się wszyst¬kiego. - Najmocniej przepraszam, nie chciałam przeszkadzać, ale nie mogę uspokoić panicza. - Ruchem głowy wskazała Henry'ego, którego trzymała na ręku. - Spał całe popołud¬nie, a niedawno przebudził się i zaczął płakać. Buzia małego była mokra od łez. Wyciągnął rączki do Tam-my, która na ten widok przeżyła potężny wstrząs - kolejny w ciągu zaledwie kilku minut. Henry do tej pory nikogo nie rozpoznawał! Serce podskoczyło jej w piersi z radości. - Proszę mi go dać - wyszeptała zdławionym głosem i porwała siostrzeńca z rąk ochmistrzyni. - Już dobrze, Henry, już jestem... Właśnie szłam do ciebie. Już dobrze... Zaniosę cię na górę. - Zostań - odezwał się dziwnym tonem Mark. - Mu¬simy porozmawiać. Zerknęła na niego. Czuła się rozdarta, ale dziecko miało pierwszeństwo.