- Przepraszam - powtórzyła.

Klara skrzywiła się. - Nikomu z nas nic nie groziło, póki nie zacząłeś grzebać w mojej przeszłości. - Jaką ty masz przeszłość? W ogóle wiesz, kim jesteś? - Sądziłam, że kobietą, którą kochasz, ale, jak widać, się myliłam. Kiedy milczał, zrozumiała, że to koniec. Nigdy jej nie wybaczy. Odwróciła się i wyszła z pokoju. Bryce nie odprowadził jej wzrokiem. Opadł na łóżko i ukrył twarz w dłoniach. Klara szła korytarzem Centrum Busha przeznaczonym dla pracowników służb specjalnych. Wcale nie wydawało się jej, że wróciła do domu. Wszystko wokół było obce. Spędziła trzy dni na przesłuchaniach. Odmawiała wyjaśnień na temat miejsca, w którym się ukrywała przez ostatnie dwa miesiące, póki nie obiecano jej, że nikt nie będzie niepokoić Bryce'a. Nie chciała niszczyć mu życia jeszcze bardziej. Zatrzymała się i oparła dłoń o ścianę. Sama myśl o tym sprawiała jej ból. Z trudem powstrzymała łzy. Dotarła do drzwi gabinetu szefa i otworzyła je. - Jestem zajęty - mruknął Patterson. - To potrwa tylko chwilę. Bryce wszedł do pokoju córeczki i zastał w nim nową nianię z dzieckiem na ręku. - Przepraszam, że pana obudziłyśmy. Mała ciągle płacze. - Wiem. Proszę wrócić do swego pokoju. Sam się nią zajmę - rzekł, biorąc Karolinę. Opiekunka szybko wyszła. Bryce usiadł na fotelu i przytulił dziewczynkę, która ciągle pochlipywała. Nie mogła zrozumieć, czemu kobieta, która zachowywała się jak jej matka, odeszła. Bryce uznał, że sam ponosi za to winę. Klara mu zaufała, a on wszystko zepsuł. Wykreślił ją ze swego życia. Zawsze była niezależna. Przez lata sama troszczyła się o siebie. Była w stanie rozwiązywać własne problemy. Setki razy zastanawiał się, gdzie teraz była i co robiła. Zostawiła go, nim zdążył wyjść z sypialni. Potem zobaczył, jak z twarzą zalaną łzami odjeżdżała sprzed domu. Na stole w kuchni znalazł krótki list z informacją, że zadzwoniła do agencji zatrudniającej opiekunki do dzieci i że agencja przyśle kogoś na jej miejsce następnego dnia rano. Jakby można było ją tak łatwo zastąpić. Jego nudne życie musiało być dla niej nieatrakcyjne. Klara zatrzymała się i po prostu patrzyła na swoją rodzinę. Chciała biec, ale zmusiła się, by spokojnie podejść do furtki, która przy otwieraniu zaskrzypiała jak za dawnych czasów, co sprawiło, że kilka twarzy zwróciło się w kierunku, z którego nadchodziła. http://www.nabudowie.net.pl/media/ - Skończyło się zaufanie, Glorio St. Germaine? Chcesz się wycofać? Może powinnaś wrócić do domu, do mamusi i tatusia? Wyraźnie wystraszona przygryzła wargę. Santos uśmiechnął się. - Widzisz, mała? Niebezpieczny ze mnie facet. - Trzasnął drzwiczkami z takim impetem, że samochód się zakołysał. - Zmykaj do domu, dzieciaku. Już, zanim zrobisz coś głupiego! Nie czekając na odpowiedź, przeszedł na drugą stronę i usadowił się za kierownicą. Włożył kluczyk do stacyjki, zapalił silnik, wrzucił jedynkę. W tej samej chwili Gloria wskoczyła do auta i usiadła obok niego. - W porządku - rzuciła lekkim tonem. - Pokaż mi, co masz pokazać. Ruszył bez słowa w stronę Dzielnicy Francuskiej. Odezwał się, dopiero kiedy dojeżdżali: - Pierwsze siedem lat życia spędziłem w cuchnącym kontenerze. Ojciec lał mnie i matkę. Dawał nam spokój, jak się napił, wtedy nie miał siły bić. Nie miałem przyjaciół, nikt nie chciał się zadawać z takim śmieciem, w dodatku mieszańcem. Teksańczycy nie lubią Indian ani Meksykanów. Ojciec był biały, myślał podobnie. Chyba od nikogo w całym życiu nie nasłuchałem się tylu wyzwisk co od niego. Od własnego ojca. Mile, prawda? Gloria pokręciła głową. - Ponure - szepnęła. - Ktoś go wreszcie załatwił. Pewnie kiedy podrzynał mu gardło, nie miał pojęcia, jaką wyświadcza nam przysługę. Ale to jeszcze nic, mała - ciągnął z uśmiechem, wjeżdżając do Dzielnicy Francuskiej od strony Canal Street i wąskimi uliczkami kierując się w stronę Bourbon. Po chwili zaparkował, wyskoczył z samochodu, otworzył drzwiczki od strony Glorii. - Wysiadamy, proszę wycieczki.

- To może dzisiaj wieczorem? - Świetnie, ale dopiero późnym wieczorem. Kuchnię zamykam o dziewiątej. - No to jesteśmy umówieni. Do zobaczenia o dziewiątej, Liz. ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DZIEWIĄTY Do mieszkania, które zajmowali we dwójkę z Lily, wrócił przed północą. Uśmiechnięty i rozmarzony, myślami wciąż jeszcze był przy Liz. Wspominał ich pożegnalny pocałunek, czułe szepty. Właściwie już tej nocy mogli zostać kochankami. Wystarczyło, żeby zrobił pierwszy ruch. Zamknął drzwi za sobą i ruszył w głąb mieszkania, wyłączając po drodze światła. Podobała mu się dorosła Liz. Dobrze się z nią czuł, dobrze mu się rozmawiało. Żadnego niezręcznego milczenia, jak bywa na pierwszej randce. I ten pocałunek, podniecający, niosący zupełnie nowe doznania. Tak, miał ochotę kochać się z nią. Sprawdź - Lex, po prostu nie jesteś romantyczna. Guwernantka się roześmiała. Może Rose trafiła w sedno. Gdyby była romantyczna, już dawno utopiłaby się w najbliższym stawie. - No, dobrze, niewykluczone, że masz rację, lecz nie chcę, żebyś się rozczarowała. Panna Delacroix zdjęła z półki niebieski kapelusz. - Rozumiem. Freddie Danvers wciąż powtarzał, że się ze mną ożeni, ale nigdy mu nie wierzyłam. W dodatku mama twierdziła, że trzeba by posagu większego niż całe Dorsetshire, żeby spłacić jako długi karciane. Zresztą u nas by nie znalazł pieniędzy. Alexandra zainteresowała się praktycznym brązowym kapeluszem, odpowiednim dla nauczycielki. Sądziła, że panie Delacroix są bogate. Sprawiały wrażenie, że bardziej im zależy na tytule niż majątku. Z drugiej strony, te dwie rzeczy często szły w parze, tak jak u lorda Kilcairna. - Chciałabyś wyjść za tego Freddie'ego Danversa, gdyby nie kwestia posagu?