Wdowa milczała i tylko wydęła usta. Nie miała zamiaru postąpić zgodnie z życzeniem lady Heleny. Już ona zmusi Clemency do uległości! Krnąbrna panna, pozostawiona sama sobie, z pewnością pojawi się w jakiejś niepozornej sukienczynie z batystu, z włosami związanymi zwykłą wstążką, mamrocząc pod nosem. Bóg jeden wie, jakie mądrości wyczytane w książkach! A przecież nic tak nie odstrasza mężczyzn, jak kobieca inteligencja.

3 Panna Lane, której cierpienia z powodu częstych migren dorównywały jedynie chęci nauczenia Arabelli zasad gramatyki francuskiej, wstała wczesnym rankiem i postanowiła spróbować raz jeszcze. Niestety, była kobietą o nieugiętym sposobie myślenia i nawet cztery miesiące obcowania z niesforną wychowanką nie nauczyły jej, że należy radykal¬nie zmienić metody. Wciąż tylko napominała lady Arabellę, jak powinna się zachowywać młoda dama i postawiła sobie za punkt honoru wcielenie tych zasad w życie. Ponieważ towarzyszył temu zrzędliwy i pozbawiony wiary w siebie sposób bycia, nic dziwnego, że uczennicy niewiele wchodziło do głowy, a biedną pannę Lane nieustannie nękały załamania nerwowe i migreny. Cały dzisiejszy ranek walczyła z coraz bardziej znudzoną i zniecierpliwioną panną. - Jeśli można prosić, trochę więcej uwagi, lady Arabello. Jak brzmi imiesłów czasu przeszłego od czasownika devoir? Dziewczyna wzruszyła ramionami. - Du - podpowiedziała nauczycielka. Arabella z hukiem zatrzasnęła książkę i rzuciła ją w kąt pokoju. - Nie dbam o to - oznajmiła. - Nie cierpię francuskiego! - Droga lady Arabello, przecież każda młoda dama musi znać francuski. - Nie rozumiem po co. - To najbardziej elegancki z języków. Władali nań Wolter, Racine i... - Do diabła z nimi! - Arabella wstała. - Dzień jest taki piękny i nie mam zamiaru go zmarnować. Bez dalszych wyjaśnień wyszła z pokoju, zostawiwszy pannę Lane bliską ataku apopleksji. Nieszczęsna nauczycielka trzęsła się cała i szukała w pośpiechu swoich soli trzeź¬wiących. Arabella w istocie celowo zachowywała się tego dnia aż tak niegrzecznie. Po mszy niedzielnej udało się jej umówić z młodym Joshem Baldockiem, synem farmera, którego ojciec dzier-żawił ziemię od Candoverów. Wiedziała, że pracują teraz na wielkiej łące w odległej części Home Wood. Zbliżało się południe i mężczyźni powinni zrobić sobie zaraz przerwę na obiad. Kazała Joshowi czekać, aż się zjawi. Potem pójdą razem do lasu i tam, być może, pozwoli się mu pocałować. Arabella pobiegła żwawo do swojego pokoju, chwyciła płaszcz i kapelusz, po czym wykradła się z domu tylnymi schodami. Laney z pewnością doniesie o tym ciotce, ale wcale jej to nie obchodziło. Candover ma zostać sprzedane, wszyscy o tym wiedzą, chociaż starają się to przed nią ukryć. Zapewne nie doczeka tu nawet końca sezonu - umrze z nudów, zamknięta z ciotką w Bath. Więc póki może, będzie do woli korzystać z życia i nikt ani nic jej od tego nie powstrzyma. Tej nocy Clemency nie spała zbyt dobrze. Jakkolwiek by na to patrzeć, wydarzenia poprzedniego dnia wniosły zamęt w jej i tak już pogmatwane życie. Markiz był z pewnością tym nieznajomym, który ją pocałował, nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Co gorsza, ten niebezpieczny człowiek omal jej nie rozpoznał. Całe szczęś-cie, że był wtedy w szoku! Ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła, to żeby markiz zapamiętał tamten incydent tak samo wyraźnie jak ona. Ganiła się, jak mogła być aż tak nieostrożna, by pozwolić się pocałować obcemu! A teraz mieszka zaledwie kilka kilometrów od młodzieńca o tak fatalnej reputacji, znanego w każdym domu rozpusty w Covent Garden. I choć obecność pani Stoneham gwarantuje jej na razie bezpieczeństwo, to nie wiadomo, jak zachowa się markiz, jeśli przypomni sobie wydarzenia z Richmond. Zapewne weźmie ją za jedną z owych bezwstydnych dziewcząt bez zasad... http://www.medycznie.biz.pl - Naprawdę? - Ściągnęła but i zaczęła ocierać obolałe podbicie stopy o poprzeczkę stołka. - Gdzie? Darryl podał jej „Times Picayune”, otwarty na dotyczącym ich artykule. - Tym razem nazywają cię „właścicielką stylowej i popularnej restauracji”. To cytat. - Błysnął zębami w szerokim uśmiechu i odszedł zrealizować jakieś zamówienie. Liz sączyła herbatę i uśmiechała się do siebie. Co za ironia losu, że odruch sumienia tak sowicie się jej opłacił. Nie oczekiwała niczego w zamian za swoją uczciwość. Chciała jedynie spać spokojnie. Ale żeby osiągnąć w ten sposób i uznanie, i pieniądze? Tego się nie spodziewała. Musiała jednak przyznać, że cieszyło ją to. Miała ochotę klaskać z radości i śmiać się z zachwytu nad osiągniętym sukcesem. Jej życie także zmieniło się na lepsze. Gdyby tylko miała Santosa, wszystko układałoby się idealnie. - Cześć, Liz. Gloria? Liz zesztywniała, wzięła głęboki oddech i odwróciła się do dawnej przyjaciółki. Zmierzyła ją niechętnym wzrokiem. Wydarzenia ostatnich tygodni zostawiły wyraźny ślad na jej twarzy. Gloria była wymizerowana i przemęczona. Oczy miała smutne. Nic dziwnego. To na pewno straszne, dowiedzieć się, że miało się matkę potwora? Podniosła głowę, nie dając ogarnąć się współczuciu. - Co cię sprowadza? - Możemy porozmawiać? - Gloria splotła nerwowo palce. - Proszę... Liz jeszcze raz zmierzyła ją chłodnym spojrzeniem. - Nie wiem, o czym mogłybyśmy rozmawiać.

Widział, że wciąż jest zdenerwowana. - Tak - odparła, siląc się na uśmiech. - Wieczór jest bardzo piękny. Miły i świeży, w powietrzu wciąż unosi się zapach deszczu. - Noce stają się coraz chłodniejsze - zauważył. - Nim się obejrzymy, nadejdzie koniec lata. Z tego, co pamiętam, zimy Sprawdź - Skąd mogę wiedzieć, że zobowiązania nie są fałszywe? Że w ogóle je masz? - Są w porządku. - Włożył rękę do kieszeni spodni. - Ma je mój adwokat. - Uśmiechnął się ponuro, widząc, jakie to zrobiło na niej wrażenie. - Jak widzisz, tym razem odrobiłem lekcje. Na pewno słyszałaś o kancelarii Hawthorne & Steele, prawda? Skontaktuj się z mecenasem Steele’em. To najlepszy prawnik od praw własności w całym mieście, może nawet na całym Południu. Hope zaczęła się trząść. Słyszała o Steele’u. Rzeczywiście był najlepszy. - To bez znaczenia - odpowiedziała. - I tak nie mam pieniędzy. - Ale możesz je mieć. - Zatoczył ręką dookoła. - Lily nie mieszkała w takich luksusach. Jestem pewien, że ten dom jest wart znacznie więcej niż pół miliona. Dodaj do tego twoje udziały w St. Charles, a okaże się, że masz aż nadto. - Ponownie wsunął ręce do kieszeni, szczerząc zęby w diabelskim uśmiechu. -1 pomyśleć, że ja, nędznie urodzony Victor Santos, zostanę twoim partnerem w interesach, prawda? Jeszcze lepiej, zamieszkam w rezydencji St. Germaine... - Nigdy! - krzyknęła, trzęsąc się z wściekłości. - Nigdy taka kreatura jak ty nie zostanie moim partnerem! Prędzej spalę to wszystko, niż dam ci choć jedną cegłę! Popatrzył na nią z politowaniem. - Po co ten krzyk? Nikt cię nie uczył savoir-vivre’u? - Potrząsnął głową i skrzywił się z niesmakiem. – Może uważasz, że skoro jesteś bogata, to nie musisz troszczyć się o podobne głupstwa? Może wyobrażasz sobie, że nie spotka cię zasłużona kara? Nie musisz spłacać długów, tak właśnie myślisz, prawda? Nie obowiązuje cię ludzka przyzwoitość? Roześmiał się szyderczo, a ona znów w jego śmiechu usłyszała głos Ciemności.