po dwunastej. W Luizjanie dochodzi trzecia nad ranem. Poczeka.

posterunku. Po raz pierwszy w życiu Bentz znalazł się po drugiej stronie weneckiego lustra. Policjanci z Torrance uwierzyli mu, choć w powietrzu nadal wisiało wiele pytań – w końcu Bentz w ciągu minionego tygodnia był u obu kobiet, u Shany i u Lorraine, a teraz obie nie żyją. Tym sposobem Bentz znalazł się w kręgu podejrzanych. O1ivia się wzdrygnęła. – To się ciągnęło godzinami – mówił, z trudem hamując wściekłość. – W kółko im tłumaczyłem całą sprawę z Jennifer, że ktoś chciał mnie tu ściągnąć, prawdopodobnie właśnie morderca, i kiedy przyjechałem, zaczął zabijać. Mówiąc krótko jestem katalizatorem, żeby nie powiedzieć, motywem jego działań. – Chwileczkę. Chcesz powiedzieć, że Jennifer albo jej sobowtór morduje ludzi i stara się obarczyć ciebie winą? – Mniej więcej. – Bentz, to naprawdę naciągane. To czyste szaleństwo. – I wymaga perfekcyjnego planu i wyjątkowego szczęścia. – Umilkł, jakby się nad czymś zastanawiał. – Posłuchaj, jak już powiedziałem, chciałem tylko, żebyś usłyszała o tym ode mnie, a nie od innych czy z telewizji. Kiedy media połączą morderstwa Shany i Lorraine ze mną, zacznie się kocioł. Zawahał się i wyobraziła sobie Ricka, jak nerwowo przeczesuje palcami bujną czuprynę, zaciska usta, marszczy brwi. – Cieszę się, że zadzwoniłeś. Martwiłam się. http://www.meble-drewniane.net.pl Nie poddawaj się! Widziałeś ją! Płynąc, patrzył dokoła – pod molo, na plażę, w mrok. Nigdzie ani śladu kobiety w czerwonej sukience. W ogóle nikogo. Odwróciwszy się, popatrzył na wszystkie strony. Na darmo. Gdzie ona się podziała? Nad głową Bentza krzyczeli ludzie. Pozwolił, by przypływ zepchnął go pod molo. Płynął, szukając jakiekolwiek śladu. Rozglądał się. Plaża pusta. Nikt nie wisi pod molo, a w wodzie był tylko on. – Jennifer! – zawołał, przykładając zwinięte dłonie do ust. Jego głos niósł się dziwnym echem po wodzie, między słupami podtrzymującymi molo. Przywarł do pnia oblepionego skorupiakami, czekał, aż się pojawi, dyszał ciężko, zaklinał ją w myślach: Chodź, chodź, chodź! – Jennifer! Wypluł morską wodę z ust. Otaczał go zapach oceanu, mokre ubranie poruszało się w

zaginionych. Sprawdzają. Jonas pomyślał o swojej córce. Ma dopiero dwanaście lat, ciągle taka niewinna. Umarłby, gdyby stracił Maren, a gdyby ktoś celowo odebrał jej życie... Poczuł smak żółci w ustach i ponownie skupił się na tym, co miał przed sobą. Zrobiono już zdjęcia, zmierzono temperaturę zwłok; można było zabrać ciała. Poruszyć je. A Jonas wiedział, miał lodowatą pewność, co znajdą, gdy przewrócą je na plecy. Sprawdź moment, ale teraz mogę się napić w nagrodę. Niech pomyślę... może martini? To odpowiedni drink. Podchodzę do barku, wyjmuję wódkę i wściekam się, że nie mam oliwek. A zresztą... co tam. Wlewam kroplę wermutu, wsypuję lód, mieszam, nalewam... Mm.. Zamiast oliwek wciskam odrobinę soku z cytryny... Boskie. Podchodzę do lustra i wznoszę toast, pozdrawiam postać w zwierciadle. Jest piękna. Wysoka. Szczupła. Jeszcze nie widać oznak upływu czasu. Ciemne włosy opadają na ramiona miękką falą. Jej uśmiech jest zaraźliwy, a oczy to oczy kobiety, która wie, czego chce. I zawsze to dostaje. – Za nowy początek – mówię, dotykając kieliszkiem szklanej tafli i słucham cichego brzęku szkła o szkło. – Ty i ja... Długo na to czekałyśmy. – Owszem. Ale już nie – odpowiada i znacząco unosi brwi. Przeszywa mnie dreszcz na myśl, że my... że ja wkrótce zobaczę owoce mojej pracy.