Zuchwały zbiera się wojownik.

chwili panna zwróciła ku niemu głowę i lekkim ruchem podniosła woalkę, najwidoczniej żeby lepiej przyjrzeć się nieznajomemu. Wystarczyły jej na to dwie, najwyżej trzy sekundy, ale to mgnienie wystarczyło też Lagrange’owi – żeby osłupiał. O! Policmajster chwycił się ręką za gumowany kołnierzyk. Jakie ogromne, bezdenne, dziwnie mieniące się oczy! Jakie dołeczki w policzkach! A rysunek rzęs! A chmurny cień pod bezbronnymi wargami! Niech to wszyscy diabli! Odepchnąwszy barkiem żubrokształtnego brata Jonasza, Lagrange uniósł kaszkiet. – Łaskawa pani, jestem tu po raz pierwszy, nikogo i niczego nie znam. Przyjechałem pokłonić się świętym miejscom. Proszę pomóc człowiekowi, który wiele i ciężko cierpiał. Proszę poradzić, dokąd najpierw ma skierować kroki najgorszy z grzeszników? Do monasteru? Do Pustelni Wasiliskowej? A może do jakiejś świątyni? Przy okazji proszę pozwolić, że się przedstawię: Feliks Stanisławowicz Lagrange, pułkownik, niegdyś kawalerzysta. Twarz pięknotki była już zasłonięta lekkim jak puch ażurem, ale spod skraju woalki widać było, jak zachwycające usteczka skrzywiły się w pogardliwym grymasie. Całkowicie ignorując przemyślny, psychologicznie bezbłędny manewr zaczepny policmajstra, panienka, którą kapitan nazwał Lidią Jewgieniewną, schowała zawiniątko do torebki, odwróciła się z gracją i odeszła. Brat Jonasz westchnął ciężko, a Lagrange zamrugał oczami. To było coś niesłychanego! http://www.meble-drewniane.edu.pl W tej samej chwili zawstydziła się jednak własnej krwiożerczości. Podeszła do leżącego, przykucnęła, podniosła opadłą powiekę, żeby sprawdzić, czy żyje. – Żyje – westchnęła z ulgą. – To ci ma twardy czerep! Jej towarzysz boju zeszedł po stopniach, przysiadł na ganku, spojrzał z obrzydzeniem na rozbite kostki palców. – A do diabła z nim. Niechby i zdechł. Niespiesznie, z zainteresowaniem obejrzał damę w ubłoconej bieliźnie. Polina Andriejewna zarumieniła się, przykryła dłonią haniebny siniak. – Aha, wdowa-narzeczona – poznał ją mimo to piękniś. – Wiedziałem, że się spotkamy, i spotkaliśmy się. No, no, to ci dopiero. – Odsunął na bok jej dłoń i gwizdnął z cicha. – Jaką pani ma delikatną cerę! Ledwie upadła i już krwiak. Ostrożnie (wydawało się nawet, że pieszczotliwie) powiódł palcem po sinej skórze. Pani Lisicyna nie odsunęła się. Nie usiłowała wyjaśniać, że siniak nie jest świeży, tylko

poradzić. Tę prawdę można jednak łatwo przegapić. Rainie Westchnęła. – Nie wiem – powiedziała. – Może za bardzo to wszystko komplikujemy. Z jednej strony niektóre fakty związane ze strzelaniną nie mają sensu. Ale z drugiej, która strzelanina w ogóle ma sens? I kto inny mógł to zrobić? Wszyscy obecni tego dnia uczniowie byli w swoich klasach, gdy padły strzały. Alibi nie mają tylko Danny i Becky, a żadnego z nich nie widzę w Sprawdź prawdopodobnie nie można pomóc, nie mówiąc już o zrozumieniu ich. Ale nie wszyscy są tacy. A nasz system prawny opiera się na zasadzie, że lepiej puścić wolno setkę winnych niż ukarać jednego niewinnego. Jest więc dla mnie jasne, że powinniśmy próbować rozpoznać tych, dla których istnieje szansa resocjalizacji. A nie wrzucić wszystkich do tego samego worka i po prostu pozbyć się problemu. – Czy naprawdę można pomóc dziecku, które popełniło morderstwo? – ożywiła się Rainie. – Czasami. Im dziecko jest młodsze, tym szanse większe. Poza tym zaburzenie więzi może mieć różne nasilenie. Niektóre przesłuchiwane przeze mnie dzieci reprezentowały przypadki ekstremalne. Były, jak mówi Sanders, psychopatami. I tu się z nim zgodzę: bezpieczniej jest zamknąć je i wyrzucić klucz. – Quincy uśmiechnął się gorzko. Zniżył głos. Spoważniał. – Ale nie dotyczy to wszystkich młodocianych przestępców. Jak już wspominaliśmy wcześniej, policjantko Conner, masowi mordercy nie stanowią jednolitej