– Ta sama kobieta, co poprzednio?

Zbierała poszczególne zdjęcia wypływające z klatki. – Nie, nie, nie! Tak nie może być! Nie tak miało być! – Unosiła zdjęcia wysoko nad głową, strząsała z nich wodę. – O Boże, co ty narobiłaś? Nie możesz... – Zobaczyła kolejne fotografie w głębi klatki, poza jej zasięgiem, rozrzucone, pozbawione osłony zakrwawionego plastiku. – Nie! – Manipulowała przy pliku kluczy, za wszelką cenę chciała odzyskać album. – Nie, to nie tak! O1ivia filmowała. – Zobacz, co narobiłaś! – Była w histerii, musiała uratować resztki mokrych fotografii. – Wszystko zepsułaś! Wszystko! – Frustracja i paranoja narastały, aż nagle, chyba dopiero teraz, zdała sobie sprawę, że jest w obiektywie kamery. – Oddawaj! I to już. O1ivia była wściekła. Zmarznięta i przemoczona, wycelowała obiektyw porywaczkę, – Chcesz odzyskać kamerę, suko? To po nią przyjdź. – Jest! – Szyper przekrzykiwał szum wiatru i warkot silnika. Pruli ciemną wodę, zostawiając za sobą białą smugę. – O cholera, tonie, Bentz wytężył wzrok i zobaczył „Merry Annę” w potężnym świetle reflektora. Serce stanęło mu w gardle, gdy zobaczył, o czym mówił szyper; łajba pochylała się na bok, nikła pod wodą. – Nie – szepnął z niedowierzaniem. Boże, nie! Wbrew głosom sprzeciwu, założył piankę – chciał wejść na pokład, choć kapitan nagle zwolnił. – Bliżej! http://www.meble-designo.com.pl/media/ – O1ivia leci do Kalifornii. Wyląduje za kilka godzin. Muszę ją odebrać z lotniska. – Nie zdążymy za kilka godzin – mruknął Hayes. – Mamy mnóstwo roboty. Zresztą wiem, że leci. Do mnie też dzwoniła, kiedy ty nie odbierałeś. Wyślemy po nią policjanta. Spotkacie się na posterunku. A później zabiorę cię do wypożyczalni samochodów. – Albo niech ona to załatwi. Hayes zbył ten pomysł machnięciem ręki. – Nie, już kogoś po nią wysłałem. I zawiadomiłem ją. Jak chcesz, zadzwoń i wytłumacz. Bentz już miał to zrobić, gdy jego uwagę przykuły krzyki dobiegające z plaży. Odwrócił się i zobaczył, że helikopter wisi nisko nad wodą, nad nurkiem. Żołądek podszedł mu do gardła. Hayes wpatrywał się w kosz, który powoli spuszczano do wody. Zacisnął usta i powiedział rzecz oczywistą: – Wygląda na to, że w końcu znaleźli Jennifer.

– Bzdura! Nic nie zrobiłam! – Czyżby? Moim zdaniem siedzicie w tym razem z Fernandem i razem pójdziecie na dno. Jada wodziła wzrokiem od Bentza do Montoi, zatrzymała spojrzenie na pistolecie wycelowanym w nią. – O Jezu. – Zagryzła usta. Ciągle ze sobą walczyła. – Poprawisz swoją sytuację, jeśli powiesz nam prawdę o twoim chłopaku – naciskał Sprawdź Zawahał się. Najchętniej powiedziałby, że nie, ale teraz postanowił grać w otwarte karty. – Właściwie nie. W każdym razie jeszcze nie teraz i nie nami. Ale dzieje się coś bardzo dziwnego. Dostrzegł jej parasolkę przy drzwiach, otworzył ją, szarmanckim gestem podał żonie ramię i wyprowadził na dwór. Deszcz bębnił w chodniki, szumiał w rynsztoku. Malarze, tarociści, muzycy i klauni pospiesznie okrywali swoje dzieła płachtami plastiku i zwijali bagaż. Bentz trzymał parasolkę nad głową O1ivii. Szli coraz szybciej. Deszcz zalewał mu plecy. Starał się omijać i kałuże, i przechodniów. Przeniknął obok nich rowerzysta nieskrępowany ulicznym korkiem – Gdzieś zatrąbił klakson. Nerwowo zarżał koń. W ułamku sekundy deszcz przerodził się w oberwanie chmury. Biegnąc w stronę restauracji, Bentz cały czas czuł znajomy ból w biodrze, nieustanne przypomnienie, że wciąż jeszcze nie jest całkiem zdrów.