Wstał i podszedł do okna. Wyjrzał na pustą ulicę. Świtało, miasto pogrążone było jeszcze we śnie. On także potrzebował snu, ale nie mógł zmrużyć oka.

Wyprostował się. - Kto mówi? - Santos, proszę. Musisz mi pomóc, nie mam do kogo się zwrócić. - Tina - dopiero teraz ją rozpoznał - to ty? - On mnie śledzi. Wiem, że to on. - Zaczęła płakać. - Zabije mnie... Zimny dreszcz przeszedł mu po plecach. - Buster Flowers siedzi. Facet, który dał ci krzyżyk. - To nie on! Santos, nie chcę umierać! Jej krzyk poraził go. Była śmiertelnie wystraszona. - Skąd dzwonisz? - Z budki przy rogu Toulouse i Burgundy. Obok apteki i kościoła. - Dobra - popatrzył na zegarek, obliczając, ile o tej porze dnia zajmie mu dojazd - zostań tam. Będę za dziesięć minut. - Pośpiesz się, Santos, błagam. Odwiesił słuchawkę i zerwał się, chwytając w locie marynarkę. Patterson, który zajmował biurko naprzeciw niego, podniósł głowę: - Co się dzieje? - Dziewczyna, która wskazała nam gościa. Mówi, że ktoś nadal ją śledzi. - Włożył marynarkę. - Jeżeli Jackson wróci przede mną, powtórz mu. Dzwoniła z budki przy Toulouse i Burgundy. Patterson skrzywił się z niechęcią. - Dziwce coś się roi. Mamy gościa. Daj sobie spokój. http://www.maszynadoszycia.net.pl/media/ - Naturalnie, że to musisz być ty! - krzyknęła Mary czule, wstała i ucałowała serdecznie przyjaciółkę. - Jesteś najpiękniejszą dziewczyną, jaką znam! - Pewnie jak zwykle chodzi o pieniądze - skwitowała Clemency z westchnieniem. - Clemmie! Jak możesz! - oburzyła się Mary. - To oczywiste, że potrzebuje pieniędzy, ale czy to taka hańba? Dopiero niedawno odziedziczył majątek, a z tego, co mi wiadomo, jego ojciec miał przeogromne wydatki. Mama opowiadała nam, że stracił dwadzieścia tysięcy w jeden wieczór. Ale to nie wina obecnego markiza. - Być może, ale podobne skłonności są najczęściej dziedziczne - odparła Clemency z wahaniem. - Co z tobą? - zdumiała się Eleanor. - Nie cieszysz się, że zostaniesz markizą? - Zdaje się, że nie mam z czego, skoro przyszły mąż ma zamiar szastać moimi pieniędzmi jak własnymi! - odparła ostro Clemency. Jej policzki znów się zaróżowiły. - Twój prawnik na pewno cię zabezpieczy, jestem tego pewna. - Ten markiz jak właściwie się nazywa? - westchnęła w końcu dziewczyna. Eleanor podeszła do biblioteczki i wyjęła zeń opasły tom. - Niech się zastanowię. To wydanie zeszłoroczne, więc nowy markiz będzie najstarszym synem. O, już mam! Storrington, tak, nazywa się Alexander d’Evnecourt Ludovic Theobald. - Co za nazwisko! - Mogłabym cię za to stłuc na kwaśne jabłko, Clemency! Zaproponowano ci wspaniałą partię, a ty zachowujesz się jak grymaśne dziecko. - Może jakiś inny kawaler zawładnął jej sercem? - dro¬czyła się Mary.

Znając swoje uczucie do niego, nie moŜe przebywać z nim pod jednym dachem. Westchnęła. NajwyŜsza pora uświadomić sobie, Ŝe nic nie moŜe się wydarzyć między nią a Markiem. Musi jednak przyznać, Ŝe przez ostatnie dwa lata czekała na księcia z bajki. Pragnęłaby uwierzyć, Ŝe pewnego dnia stanie się dla Marka kimś więcej niŜ asystentką do spraw zarządzania. Tak czy owak przyznał, Ŝe jest piękna. Podobno jednak wszyscy męŜczyźni Sprawdź - Sądziłam, że jestem zakochana - odpowiedziała. - Jeden jedyny raz. - W ojcu pani syna? - Obiecał pan, że to będzie ostatnie pytanie. - To nie było pytanie, tylko stwierdzenie. Wierzyła pani, że się zakochała, a to było tylko... - Młodzieńcze zadurzenie. A teraz moja kolej na zadawanie pytań! — dodała, nim zdążył skomentować jej słowa. R S - Słucham, proszę się nie krępować. —Czy kiedykolwiek pływał pan w oceanie? - Oczywiście, że tak. - Widział pan wschód słońca?