- Nic nie będzie grało, bo to nieprawda. Nawet jeśli

Maggie nie musiała odpowiadać, za całą odpowiedź wystarczyła jej nieszczęśliwa mina. Dixie pokiwała głową. - Domyślałam się. - Kocham go. - Nawet przez moment w to nie wątpiłam. Nie poszłabyś z nim do łóżka, gdybyś go nie kochała. Pytanie tylko: co on na to? Też cię kocha? Maggie pociągnęła nosem. - Nie wiem. Wydawało mi się, że tak... że mu na mnie zależy. - Spojrzała na Dixie przez łzy. - Nie prosiłby, żebym z nim zamieszkała, gdyby mu nie zależało, prawda? - Na to pytanie tylko Ash potrafi odpowiedzieć. On 134 jeden wie, co naprawdę czuje. No więc poprosił, żebyś z nim zamieszkała, a ty natychmiast wyobraziłaś sobie, że będziecie stanowić rodzinę. Mamusia, tatuś i dzieciątko. Rozkoszna trójka w przytulnym domku. - Dixie uniosła brew. - Mam rację? http://www.logopedawarszawa.info.pl Do zjawy pani Białozierska odnosiła się filozoficznie i w tym samym czasie na nadzwyczaj praktycznie. Osobiście dla gospodyni, zjawa była nic nie warta, lecz stwarzała określone problemy przy rekrutacji służących i przy przyjmowaniu gości. Od razu wykluczyła wrogów owiniętych prześcieradłami, oświadczywszy, że zjawa jest teraźniejsza i należy do jej spokojnej babki. Portret owej kobiety wisiał nad stołem - efektowna kobieta w liliowej sukience, złotowłosa i szarooka. Bardzo podobna do samej Diwieny i jej dzieci. - A nie ma u was służącej - lunatyczki? - między innymi zainteresowała się Orsana. Gospodyni zdziwiła się, lecz odpowiedziała, że do niedawna była, ale dwie zjawy na jeden zamek - to już za wiele, więc dała dziewczynie wypowiedzenie. - Wy jesteście pewni, że to jest właśnie ona? - Rolar skinął na portret. - Jestem pewna - odcięła gospodyni. -- Ja ją widziałam. - I co? - wstrzymawszy oddech, zapytała Orsana.- Przywitała się i przeszła obok - niewzruszenie odpowiedziała gospodyni zamku, nawijając na widelec malusieńki kawałeczek kapusty i podnosząc do ust z zaiste królewskim wdziękiem. jakoś od razu jej uwierzyliśmy. Takie arystokratki zaczną kłaniać nawet żywogłowom.- A mówię - wiedźma! Wiedźma ona i jest! - niespodzianie ryknęła staruszka, zmusiwszy Orsanę do zakrztuszenia się.- O czym ona? - zainteresowałam się, z ukosa spoglądając na babkę, jak gdyby nigdy nic burcząc sobie pod nosem. - Chodziły pogłoski, że moją babka interesowała się czarowaniem - obojętnie wyjaśniła Diwiena. -- Jakoby to ona wywróżyła swojej wnuczce, to znaczy mi, bogatego męża, czego babka męża do końca naszej rodzinie wybaczyć nie może. - A to prawda? - wciąż pokaszlując, wychrypiała Orsana, rozdrażniona przez wampira, który próbował poklepać ją po plecach. - Nie - odcięła gospodyni. -- Tak, zgadzam się, że z biegiem czasu nasz ród trochę zubożał, lecz on nadal po dawnemu jest wybitny, jak ród męża. Tylko dzięki temu ślubowi mógł przeniknąć w wyższą warstwę społeczeństwa i awansować na doradcę. - Dobrze. A teraz o zapłacie - przypomniałam sobie. -- Na ile szacujecie tą... przykrość? - Pięćdziesiąt kładni - po niedługiej zadumie postanowiła pani Biełozierskaja. - Sześćdziesiąt! - szybko poprawiła siostra. - Ale za każdy rozbity przedmiot z waszej wypłaty będzie odliczona jego pełna wartość - melancholicznie dodała gospodyni. - Przepraszam?

Novak odszedł kilka kroków dalej, wyciągnął komórkę i zadzwonił do Allbeury'ego. - Mam nadzieję, że to tylko opóźnienie. Może ma kaca. - To przecież u niego normalka. Sprawdź pomarańcz, kiedy zadzwonił Allbeury z podziękowaniem za wieczór. - Jest jeden szkopuł - dodał na końcu. - Teraz, kiedy spróbowałem oryginalnego wykonania, już nigdy nie odważę się wypróbować żadnego z „Przepisów Lizzie Piper". Głos miał zniewalająco ciepły. - Christopher wspominał, że masz jedną z moich książek. - Nawet trzy. Teraz nie mogę się doczekać tej z gotowania w trasie. - Niestety, trasa została przerwana. - Lizzie wrzuciła skórki do kubła na śmieci.