poznałaś zasady gry. Rzeczywiście poznała i przerażały ją jeszcze bardziej niż kolosalne koszty. „Gra", jak określił to Tony, polegała na nielegalnej adopcji. Pieniądze, jak obawiała się Joanne, szły na kupowanie wiz, łapówki dla urzędników cholera wie jakich krajów. Czytała o nielegalnym handlu dziećmi i słabo jej się robiło na myśl, że ktoś może być tak zły albo tak zrozpaczony, aby sprzedawać własne dziecko, a cóż dopiero je kupować. - Myślisz, że naprawdę jesteśmy tacy podli? - spytała Tony'ego pewnej nocy. - Nie, ani trochę. - Rozgniewało go samo podejrzenie. - My to dziecko ratujemy, rozumiesz? Wszelkie wątpliwości rozwiały się w jednej chwili, gdy w ostatni piątek kwietnia na dworcu King's Cross zobaczyli Marie Jenssen z Iriną na ręku. Wprawdzie Joanne przeżyła chwilę grozy, wyobrażając sobie brygadę policyjną rzucającą się na nich, gdy tylko lekarka przekaże im dziecko, ale http://www.logopedapoznan.edu.pl po-koju i nie ruszał się stamtąd przez wiele godzin. Kiedy lizzie, Angela lub Gilly zaglądały do niego, nie złościł się na nie, ale też nie płakał. Po prostu tkwił nieruchomo na wózku. W niedzielę wieczorem Angela natknęła się w końcu w ogrodzie na płaczącą Lizzie. - No i bardzo dobrze - rzekła cicho. - Ja nie płaczę nad sobą, mamo. Ani przez Christophera. - Chodzi ci o dzieci, tak? - No właśnie... Matka wyciągnęła ręce i Lizzie pozwoliła się objąć. - Nie wiem, czy Jack to wytrzyma. - Myślę, że tak - powiedziała Angela. - On jest
- Potrzebujesz lekarza? - spytała szorstko. Upiła łyk i poczuła, że odzyskuje panowanie nad sytuacją. - Nie, niczego mi nie złamali. - To chyba mógłbyś się już położyć, nie sądzisz? - A co z Jackiem? - spytał żałośnie. - Zadzwonię tam niedługo i się dowiem. Może już Sprawdź - A to prawda? - wciąż pokaszlując, wychrypiała Orsana, rozdrażniona przez wampira, który próbował poklepać ją po plecach. - Nie - odcięła gospodyni. -- Tak, zgadzam się, że z biegiem czasu nasz ród trochę zubożał, lecz on nadal po dawnemu jest wybitny, jak ród męża. Tylko dzięki temu ślubowi mógł przeniknąć w wyższą warstwę społeczeństwa i awansować na doradcę. - Dobrze. A teraz o zapłacie - przypomniałam sobie. -- Na ile szacujecie tą... przykrość? - Pięćdziesiąt kładni - po niedługiej zadumie postanowiła pani Biełozierskaja. - Sześćdziesiąt! - szybko poprawiła siostra. - Ale za każdy rozbity przedmiot z waszej wypłaty będzie odliczona jego pełna wartość - melancholicznie dodała gospodyni. - Przepraszam? - W zamku jest wiele przedmiotów z dawnych czasów, w tym kryształów i porcelany - objaśniła Diwiena. -- Niestety, poprzedni czarownicy mieli zwyczaj zbijać w pędzie, jak również rzucać w zjawy bezcenny¬mi dziełami sztuki, niektóre z nich posłużyła jako broń. W zeszłym tygodniu straciłam wazę z piątego stulecia, w której spróbował schować się od zjawy niejaki znachor Włanimar, następnie z hańbą wystawionego za wrota… Przeczekawszy wybuch śmiechu, gospodynia niewzruszenie ciągnęła: - Bardzo bym pragnęła, by na ten raz moja kolekcja średniowiecznej porcelany nie uległa barbarzyńskiemu zniszczeniu, zwłaszcza, że sama zjawa jeszcze nie naniosła zamkowi i ludziom żadnego uszczerbku, prócz moralnego. - My też mamy nadzieję - szczerze odpowiedziałam. Kolacja wlokła się trzy godziny, i kiedy nareszcie wróciliśmy do swoich pokoi, minęła północ. Gdzieś w środku zamku coś wpadło w przygnębienie i przeciągle zaskrzypiały deski podłogowe, zajęczały i otworzyły się ciężkie drzwi. W nieszczelnych ramach zawodził wiatr, za szafami skrobały myszy; do pełni szczęścia brakowało pobrzękiwania łańcuchów łażącej po korytarzach zjawy. - Rolar weźmie sobie parter i gospogarcze pomieszczenia - prawem dyplomowanego specjalisty zarządzałam, wtykając palcem w podniszczony plan zamku. -- Ty, Orsana, powałęsaj się po pierwszym piętrze, od służebnych sypialni do naszego pokoju, - może zjawa zechce odwiedzić gości? Ja zaś sprawdzę trzecie piętro, dach i wieżyczki.