- Od samego początku, proszę.

z drugiej strony i delikatnie okrył leżącą. - Kim, do diabła, był ten wariat? - spytała, wściekła na swoją bezbronność. - Po prostu ktoś, kto chyba mnie nie lubi - odrzekł Allbeury. - Powinna pani z nim sympatyzować. - Punkt dla pana. - To mąż Lizzie Piper, prawda? - spytał Novak prawnika, pojąwszy wcześniej, czemu twarz Wade'a wydała mu się znajoma. - Ten chirurg? - Lizzie Piper to ta od kuchni? - zaciekawiła się Shipley. Uśmiech Allbeury'ego nie miał nic wspólnego z wesołością. - Ta sama. - Niech pan jej powie ode mnie, że mogła wybrać lepiej. - Nie omieszkam. Shipley obrzuciła go przeciągłym spojrzeniem, po czym zwróciła się do Novaka: - Mogę cię o coś poprosić? Filiżankę herbaty! Ten płaszcz to trochę za mało. http://www.liv-art.pl/media/ ROZDZIAŁ 1 Rolar postarał się, byśmy wyruszyli w drogę natychmiast. Tylko poczekałyśmy, póki on przebierze się (wampir zajmował mieszkanie nieopodal), zbierze rzeczy i napisze parę listów - myśleliśmy, że prośbę o urlop do swojego przełożonego, lecz okazało się, że Rolar samym przełożonym jest, a list napisał do gospodyni domowej, by nie śmiała przekazywać jego pokoju komuś innemu i wyprzedawać jego dobytek. Kolczugę i miecz Rolar zostawił przy sobie, lecz mundurową kurtkę zmienił, a konia osiodłał. “Inaczej ja zbyt bardzo będę się rzucał w oczy i prowokował niepotrzebne pytania, że wiatiagskiemu strażnikowi było potrzebne wyjechać z kraju do Arlissa” - objaśnił wampir. Do zmierzchu zdążyliśmy przejechać około dwudziestu wiorst. Przejechalibyśmy i więcej, noc była jasna, księżycowa, a konie nie zmęczyły się, lecz drogę zagrodził nam jeden z dopływów rzeki Pieszczoty, nieszerokiego, lecz z dosyć szybkim biegiem, tak, że zmyło most. “Trzeci raz w ciągu miesiąca - objaśnił nam przygnębiony brygadzista królewskich budowniczych, na nowo wbijające opory - a przecież dobrego gatunku stawiamy, sumiennie. Po prostu cudy jakieś!” Przeprawiać się przez nieznaną rzekę w ciemności my nie zaryzykowaliśmy. Kupieckie karawany skręcały z traktu na objezdną drogę, przy której informator głosił: “Trolli most. Miedziak za pieszego, pięć za konika, srebrnika za karawanę”. Szybko zobaczyłam dziesiątkę dużych trolli w pocie czoła rozmotujących bezpłatny most po nocach. Za rzeką zaczynało się pojezierze, które zajmowała cała wschodnia granica kraju. W jego centrum leżało Driwo, ogromne jezioro z dziesiątkami wysp i setkami przeciwnych prądów, rusałkami i dlatego był zamknięty dla rybaków - pochopnie wyciągana sieć wracała z wodorostami, śmieciami, kamuszkami lub z bardzo nieświeżym, specjalnie przywiązanym w razie takich wypadku topielcem. Samymi za¬jadłymi kłusownikami zajmował się kraken, gigantyczny wodny smok z mackami zamiast płetw, który uwielbia zastawiać drogę wszystkim czym wygodnie - prawda, już pośmiertnie... Do Driwa wpadało sześć dużych rzek i niezliczona liczba drobnych, czystych i brudnych. To wiośnie ono rozlewało się, zmieniając kraj w jedno ogromne jezioro z setkami wysepek, tak że bezpośredniego połączenia tam nie było, osiedla można było spotkać rzadko, za to ptaków i wszelkich wodnych istot była masa. Zaginiony wilk niepokoił mnie najbardziej, przez całą drogę nie zauważyłam go nawet kątem oka, chociaż to jeszcze o niczym nie świadczyło - do traktu las nie podchodził, lecz nieprzerwanym pasmem rozpościerał się nieopodal, przed wieczorem otuliwszy się niebieskawą mgiełką ciemności. Możliwe, dniem wilka odstraszali ci, którzy ciągnęli się po trakcie, a teraz - pracujący nieopodal budowniczowie, czy raczej żołnierze, lecz niezbyt trzeźwi i własnymi śpiewkami mogli zamęczyć zbytnio żywych i podnieść z grobów umarłych. - Za Pieszczotą od Witiagskiego traktu odgałęzia się Arlisski - zakomunikował Rolar. -- On zabierze trochę północy i jeżeli zejdziemy na dwie wiorsty w dół po ciemku, to rano po przeprawie wyprowadzę was na niego krótką ścieżką. Krzykliwi muzykanci sprzykrzyli się sprzeciwiać nawet Orsanie, która całą drogę jechała między mną i wampirem, jasno dając do zrozumienia, że on nie wzbudza u niej zaufania. Zresztą, winien w tym był sam Rolar, któremu, dostarczało przyjemność zastraszać biedną dziewczynę, barwnie opowiadając lub w biegu wymyślając okropne legendy o wampirach i kończąc je potwierdzonymi przysięgami zapewnieniami, że wszytko to głupota i wymysł oraz intrygi nikczemnych wiedźminów, do których, ma nadzieję, my z Orsaną nie zaliczamy się? I wyraziście oblizywał się. Trzymałam się trochę na stronie i przepuszczałam to majaczenie obok uszu, ale najemnica raz po raz warczała na gadatliwego wampira, pomału zaczynając marzyć o karierze wiedźmina. Trudno okazało się jechać wąską gliniastą mielizną, która ciągnęła się wzdłuż zarośniętego krzakami brzegu, który po cichu podnosił się i pod koniec drugiej wiorsty osiągnął poziom końskiej piersi, a dalej przechodził w szczere urwisko, które srebrzyło się pod księżycem. Orsana już zaczynała mamrotać sobie pod nos: “Osi, tak ja i wiedziałam, zaprowadził nas w jakieś krzaki i za jednym zamachem zasmokcze i utopi”, a Rolar zmieszanie oglądał się po bokach, kiedy zupełnie przypadkowo pokazałam wygodne zejście do wody, pół skrytego pod wiszącymi witkami wierzby. Na brzegu była przepiękna polanka, nawet z krzakami i wielkimi szkieletami grubych dębów. Konie miały gdzie poszczypać trawkę, a drzewa które okrążały polanę pozwalały rozpalić ognisko, nie obawiając się, że je zauważą z wody lub traktu. Na rozpalenie ogniska chrustu wystarczało, lecz chcieliśmy mieć ich zapas na całą noc, a wampira, jako najbardziej bystrego, wyganiałyśmy do las po drzewo. Orsana, zdjąwszy kolczugę i pas, lecz nie rozstając się z klingą, przerzuciła przez ramię długi ręcznik i zeszła na brzeg. Ja zaś zajęłam się urządzeniem noclegu, to znaczy, niepewnie podeszła do najbliższego świerka, poklepując po dłoni swoim mieczem - jak zawsze, tępym (posiadałam go już kilka lat i nie ostrzyłam specjalnie, obawiając się skaleczyć). Łamać gałęzie było uciążliwie, rąbać - głośno, rozbójnicy usłyszą, a magia mogła przyciągnąć uwagę nieżywych. Zresztą, to świństwo przyciągało wszystko po kolei, nawet nie uroczych drwali, tak że zdecydowałam się na magię i szybciutko poszczypałam kilka gałązek, szczękając palcami po wypowiedzeniu zaklęcia. Posłania wyszły wręcz jak luksusowe, pozostawało tylko roz¬palić ognisko, kiedy daleko w lesie, a może, na pobliskiej łące za lasem, zawyły wilki. Smółka spokojnie poszczypywała trawę, nastroszywszy, zresztą, uszy. Wiadomo, uważała wilki za niegodne Smółkowej uwagi. Wianek i rudy źrebiec Rolara po przezwisku Karasik za jej przykładem, filozoficznie rozważyły, że głodne wilki nie tracą czasu na serenady.

- Z tatą wszystko w porządku? - spytał, gdy już dowiedział się wszystkiego o bracie. - Tak, tylko jest zmęczony i wcześniej się położył. - Uściskaj go ode mnie. - Jasne. Następnie połączyła się z Susan, podziękowała jej Sprawdź dwudziestego lutego - dnia zaginięcia i śmierci Lynne Bolsover. - W razie potrzeby - rzekł Allbeury - oba te poranne spotkania dadzą się zweryfikować. - A to popołudniowe? - spytała stojąca po lewej stronie Shipley. -To było z klientem, któremu zależy na dyskrecji. Zresztą on i tak jest teraz za granicą. - Podniósł na nią wzrok. - Miałem wrażenie, że John Bolsover siedzi w Bel-marsh i czeka na proces o morderstwo żony. - To prawda. Allbeury wrócił do swojego terminarza. Przewinął zapiski