Zamach, oddech, zamach, oddech, nawrót.

Olivia się śmiała, jej oczy błyszczały radością i rozbawieniem, że złapała ich ulewa. – Przemokłeś do suchej nitki – stwierdziła, gdy znaleźli się pod dachem. – Tylko dlatego, że jako dżentelmen ochraniałem ciebie. – Doceniam to. – Puściła oko. – Któregoś dnia się odwzajemnię. – Akurat. Pod pasiastą markizą Bentz strząsnął krople wody z parasolki i otworzył żonie drzwi. We wnętrzu z belek sufitu zwieszały się sznury miniaturowych lampek – jak gwiazdy na niebie. Ściany wyłożono drewnem, między deskami tu i ówdzie widoczne były czerwone cegły. Hostessa wskazała im stolik w rogu sali, przy oknie. Na zewnątrz wciąż lało, ołowiane chmury kłębiły się nad miastem. Wentylator ospale wirował nad ich głowami. Kelner przyniósł karty dań, zapalił świeczkę na stole i obiecał, że za chwilę podejdzie, by przyjąć zamówienie. – À propos tego, co chcesz powiedzieć – zaczęła Olivia, gdy zostali sami – czy przeczucie mnie nie myli, że wcale mi się to nie spodoba? – Bardzo mądra z ciebie kobieta. – Hm. – I do tego wiedźma. – Którą kochasz – przypomniała mu. – Owszem. – Uwielbiasz. http://www.lekarzewarszawa.com.pl/media/ Która jest godzina, do cholery? Sypialnię zalewało słońce. Spojrzał na zegarek. Po dziewiątej. W końcu spał. Niespokojnie, ale długo. Potarł zarośnięty podbródek i usiłował odepchnąć wspomnienie Jennifer. O1ivia już wyszła. Bo nadal ma własne życie. Wściekły na cały świat zacisnął pięść, po chwili rozprostował palce. Do cholery, Bentz, przestań się nad sobą użalać. To robi się nudne. Skarcił się w myślach, poszedł do łazienki i pokusztykał do kuchni, gdzie w szklanym dzbanku czekała ciepła kawa. O1ivia nie napisała ani słowa, ale wiedział, że umówiła się z przyjaciółką, z którą pracowała w sklepie. Zawsze tego dnia spotykały się z Mandą na ulicy Decatur, szły na cafe au lait, ciasteczka i ploteczki do Cafe du Monde. Przeglądały gazetę i obserwowały przechodniów, sącząc kawę przy stoliku na dworze.

Nie znał odpowiedzi na to pytanie. Połączył się z Internetem, uchylił odrapane żaluzje, aby widzieć parking, i rozsiadł się na niewygodnym krześle. Położył na krakersie cienki plasterek sera, spojrzał w okno i zobaczył, jak błękitny pontiac z lat sześćdziesiątych zatrzymuje się przy krawężniku. Facet za kierownicą, w cyklistówce w kratę, z małą bródką, zabrał pakunki z tylnego siedzenia i wysiadł. W ślad za nim z samochodu wyskoczył łaciaty psiak, kundel z domieszką Jacka Russella, i zatańczył Sprawdź i... i jeszcze ten przejmujący dziecięcy głosik w telefonie. Mój Boże, myślała, że to Jamie. Przez krótką chwilę myślała, że jej córeczka wciąż żyje. Kto się tak nad nią znęca? Kto wymyślił taki okrutny żart? Ktoś, kto cię nienawidzi. Ktoś, kto chce, żebyś się załamała. Ktoś, kto cię bardzo dobrze zna. Chyba że wszystko sobie wymyśliłaś. Może to tylko twoja wyobraźnia? Pojękując, sięgnęła po telefon, żeby sprawdzić, skąd dzwonił ten ktoś, ale w pamięci telefonu nie było żadnych numerów. Może je skasowała? Myśl, Caitlyn, myśl! Wróciła z joggingu, brała prysznic... i... i... i co? Co? - Do diabła. - Nie pamięta ostatnich kilku godzin. Chociaż nie, pamięta, że przyszedł detektyw Reed. Zgadza się? Tak... i zatrzasnęła mu drzwi przed nosem, mówiąc, że musi skontaktować się z prawnikiem. Ale nie miała wątpliwości, że wróci. Tylko patrzeć, a zjawi się z kajdankami. O Boże, w co ona się wpakowała? Wszyscy w rodzinie umierają... po kolei opuszczają ten świat. Pomyślała ze smutkiem o swojej córeczce, matce, a nawet o Joshu. Był sukinsynem, ale nie zasłużył na tak okropną śmierć... Zamrugała oczami. Przypomniała sobie najdrobniejsze szczegóły pewnej rozmowy. - Napijesz się wina? - drażniła się z nim. - Nie, ty masz przecież alergię... - Na inne wino. A teraz wynoś się stąd. - Uśmiechnął się zarozumiale i opróżnił kieliszek. Co za głupiec. Dreszcz przebiegł jej po plecach. Co ona zrobiła tamtej nocy? Była tam, w domu Josha, w jego gabinecie... ale on wtedy żył... Więc ta krew... skąd wzięła się ta krew? Może przyniosłaś ją tutaj, wariatko. Jesteś wystarczająco szalona, żeby coś takiego zrobić. Czy ten odcisk dłoni nie pasował do twojej dłoni? O Boże, Boże, Boże! Serce zaczęło łomotać, przypomniała sobie tamten ranek, sypialnię we krwi: lepkie prześcieradła, ciemne plamy na firankach i dywanie, pęknięta szyba w łazience. Błądząc palcami po nocnej szafce, strąciła pilota od telewizora i włączyła lampkę. Rozejrzała się szybko, by upewnić się, że drzwi są zamknięte, a w pokoju nie ma rozmazanej krwi ani niczego niepokojącego. Było cicho. Może zbyt cicho. Nie zaczynaj od nowa, Caitlyn. Boisz się własnego cienia. Oskar przeciągnął się i ziewnął, odsłaniając czarne wargi, różowy język i ostre zęby. - Leniuszek! - podrapała go za uszami. - Tak jak ja. Straszne z nas leniuchy. - Próbowała opanować narastającą panikę, bez skutku. Z trudem zwlokła się z łóżka. W lustrze w łazience zobaczyła swoją przerażoną twarz. - Weź się w garść - warknęła, zaciskając ręce na brzegu umywalki. - Nie wolno ci się załamać. Tylko nie to! - Odkręciła kran, pochyliła się i opryskała wodą policzki i czoło. Zacisnęła powieki. Teraz kilka głębokich wdechów. Uspokój się, nie słuchaj tych głosów... nie słuchaj. Powoli otworzyła oczy i groźnie spojrzała na swoje odbicie. Taka słaba. Taka przerażona. Taka krucha. Weź się w garść! Dobrze, będę dzielna, powiedziała sobie. Umyła zęby, przeczesała palcami włosy, czując, że powoli się uspokaja. No, teraz 171 wygląda zdecydowanie lepiej. Przydałoby się pociągnąć usta szminką. Otworzyła szafkę i pogrzebała w kosmetykach. Tylko trzy szminki. A miała cztery. Brakowało jej ulubionej, różowej, tej, którą można kupić wyłącznie u Maxxella. Trochę zdziwiona jeszcze raz przeszukała szafkę. Różowej szminki nie było. Trudno, użyję malinowej, pomyślała. Tamta na pewno jeszcze się znajdzie. Ostatnio ciągle coś gubiła, zapodziała telefon komórkowy, kosmetyki, ulubione buty... - Tak to się właśnie zaczyna, wariatko - burknęła, wkładając spodenki i T-shirt. Ślady na nadgarstkach zagoiły się trochę, już nie musi chodzić z długimi rękawami. Przechodząc obok pokoju Jamie, zauważyła, że drzwi są zamknięte... dziwne. Caitlyn rzadko je zamykała, zwykle były otwarte, żeby zawsze mogła tam zajrzeć i przypomnieć sobie swoją małą córeczkę. Ale przecież wczoraj wpadła Kelly, tak? Na pewno? Otworzyła drzwi i zalała ją fala wspomnień. „Mamusiu, mamusiu, poczytaj mi bajkę. Tę o króliczku!” Córeczka stanęła jej w oczach jak żywa, z promienną buzią, burzą jasnych loczków, słodkim uśmiechem. Caitlyn już miała wyjść, z boleśnie ściśniętym sercem, gdy spojrzała na łóżko... coś było nie tak... czegoś brakowało... króliczek. Ulubionego pluszaka Jamie nie było na łóżku ani na regale, ani... Mamusiu? Gdzie jesteś? Znów usłyszała w głowie przerażony głos Jamie. Czy jej córeczka... Nie, czy ktoś udawał jej córeczkę, czy to tylko wytwór jej wyobraźni? Jak to Lucille kiedyś powiedziała? „Ty też je słyszysz, Caitlyn, wiem, że słyszysz. Duchy, one do ciebie mówią”. Lucille jest trochę pomylona, wszyscy tak uważają, i tylko dlatego może wytrzymać z matką. Mogła. Ale głos Jamie był taki rzeczywisty. Dzwoniła... Caitlyn pobiegła do sypialni jeszcze raz sprawdzić numery dzwoniących, ale wszystkie zostały wykasowane. Ktoś to zrobił. Nie ona. Pamiętałaby. Mówiłam ci, Caitie-Did, jesteś kurewsko pomylona! Ile razy słyszała w głowie oskarżycielski ton Kelly. Setki? Tysiące? Zdruzgotana, przeszła przez korytarz i podeszła do komputera. Otworzyła pocztę i zobaczyła kilka wiadomości od Kelly. Hej, śpiochu! Co z tobą? Sama mam sobie przyrządzić martini? Wpadłam do ciebie, ale ty robiłaś za śpiącą królewnę. Zadzwoń do mnie. Buziaki, Kelly. Kelly tu była? Czy to ona wzięła szminkę i króliczka Jamie? Czy... Tak, na pewno. Otworzyła drugą wiadomość. Zapomniałam napisać, że zajęłam się detektywem Reedem. Co? O, Boże! Przyszedł, gdy spałaś, i kazałam mu spadać. Udawałam ciebie i powiedziałam, że nie będę z nim rozmawiać bez adwokata. Nie, to się nie zgadzało. Caitlyn pamięta przecież, że przyszedł detektyw Reed. I to ona kazała mu wyjść. Na pewno? Spała, a potem... a potem, o nie! Strach chwycił ją za gardło. Zanim zaczniesz prawić mi kazanie, uspokoję cię. Ten glina to kupił, tak samo jak kilka dni temu ta wkurzająca dziennikarka, Nikki Gillette. Oj, niedobrze. Kelly uwielbiała przesadnie dramatyczne gesty i mistyfikację. Do zobaczenia. Buziaki. Pa! Caitlyn wyłączyła komputer i objęła głowę rękami. Kelly zaczyna stwarzać problemy. Ale przecież zawsze tak było. 172 No dobra, stwarza coraz więcej problemów. Gdyby tylko porzuciła tę grę pozorów, pogodziła się z rodziną. Wszystko byłoby prostsze. Ale to się nigdy nie stanie. Nigdy. Spróbowała zadzwonić do siostry, ale odezwała się tylko cholerna sekretarka automatyczna. Tym razem Caitlyn nawet nie zostawiła wiadomości. Po co Kelly miałaby kraść jej rzeczy? Szminkę? Ulubionego pluszaka Jamie? To nie miało sensu, chyba że... chyba że Kelly próbowała namieszać jej w głowie... ale dlaczego? Bo zabiła Josha i chce cię wrobić, chce, żeby wyglądało, że łamiesz się i... - Nie! Caitlyn nie chciała w to uwierzyć. Zbiegła po schodach. Zapaliła światło w kuchni. Na blacie stały dwa puste kieliszki po martini i otwarty słoik oliwek. Zamarła na progu. Przeszedł ją dreszcz. Nie pamięta, żeby piła z Kelly. Nie piłaś. Spałaś. Ale przecież rozmawiała z detektywem Reedem. Przed czy po Kelly? O Boże. Opadła na stojące w kącie krzesło. Oskar patrzył na nią pytająco i walił ogonem o podłogę. - Ona musi z tym skończyć! - Caitlyn pochyliła się i niemal bezwiednie i podrapała psa za uszami. - Musi. Ale sama, z własnej woli, nigdy tego nie zrobi. Zbyt dobrze się bawi. Od tamtego wypadku cały czas się świetnie bawi. Ale dość tego. Ktoś ją musi powstrzymać. Tym kimś będziesz ty. - Nie mogę - jęknęła Caitlyn. - Po prostu nie mogę! Jej własne życie rozpadało się na kawałki. Wszystko się waliło. Dopadła ją klątwa Montgomerych, rodzinny obłęd, przed którym nie było ucieczki. Spanikowana, roztrzęsiona, ukryła twarz w dłoniach. Na miłość boską, nie załamuj się. Nie teraz! Podskoczyła na dzwonek telefonu. Cholerni dziennikarze! Zerwała się i chwyciła za słuchawkę, zanim rozległ się drugi dzwonek. - Halo? - warknęła. - Caitlyn? - Głos Adama był łudząco bliski. Do oczu napłynęły jej łzy, odetchnęła z ulgą. Tego właśnie potrzebowała. Więc czemu na dźwięk jego głosu chciało jej się płakać? - Cześć - wykrztusiła niewyraźnie, powstrzymując łzy. - Dobrze się czujesz? Nie! Niedobrze. I nigdy nie będę się dobrze czuła. Kto jak kto, ale ty powinieneś to wiedzieć! Przycisnęła słuchawkę do ucha, osunęła się wzdłuż szafki i usiadła na podłodze. - Dowiedziałem się o twojej mamie - powiedział. - Bardzo mi przykro. - Mnie też - przyznała. - Pomyślałem, że chciałabyś porozmawiać. - Tak. Chcę. - Skinęła głową, choć nie mógł tego zobaczyć. Musiała się z nim spotkać, dotknąć go, poczuć, że ma w nim oparcie. Że może mu zaufać. Zaufać? Odbiło ci? Facetowi, który wciska swoje wizytówki na pogrzebie? Psychologowi, który szuka klientów na cmentarzu? Daj spokój, Caitie-Did, to głupota. Chcesz go zobaczyć, bo masz na niego ochotę, i tyle. W głowie rozbrzmiewał jej głos Kelly. Ostatnio siostra odgrywała jednocześnie rolę sumienia i kata. 173 - Mogę przyjechać za pół godziny - powiedział, a jego ciepły ton wzruszył ją. Nawet nie przypuszczała, że mężczyzna może być taki delikatny i troskliwy. - A może wolisz przyjść do mnie? Rozejrzała się po domu, puste kieliszki, na wpół opróżnione butelki, zabłocona przez psa podłoga w kuchni, i wciąż czuła niepokój, wciąż miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. - A może spotkamy się gdzie indziej na neutralnym gruncie - podpowiedział. - W gabinecie albo w kawiarni? - Wiesz co, a może byś przyjechał po mnie? - Wytarła dłonią resztki łez. - Wtedy zdecydujemy. - Zgoda. Odłożyła słuchawkę, wstała i zacisnęła zęby. Musi się trzymać. Musi znaleźć w sobie siłę, żeby się z tym wszystkim uporać. Przegnała dręczące ją demony i zaczęła krzątać się po kuchni. Włożyła kieliszki do zmywarki, butelki wstawiła do szafki, mokrą ścierką wytarła blat i podłogę. - Zadanie wykonane! - Obrzuciła kuchnię pobieżnym spojrzeniem. - Niemożliwe okazało się możliwe. - Brudną szmatę wrzuciła do kosza na pranie, poszła na górę, przebrała się w długą bawełnianą sukienkę i wygrzebała pasujący do niej sweter, który zasłaniał skaleczenia na nadgarstkach. Przyjrzała się sobie krytycznie w lusterku. Kilka pociągnięć tuszem do rzęs i trochę różu - na nic więcej nie miała czasu. A włosy - lepiej dać sobie spokój. Zbiegła na dół i wykręciła numer Oak Hill. Hannah siedziała tam sama, naprawdę sama, po raz pierwszy w życiu. Caitlyn chciała sprawdzić, jak sobie radzi. Hannah często była nieznośna, ale kto nie był? Kelly, Amanda i Troy też nie są tacy znowu idealni. Jeden sygnał. Czekała, przyglądając się paznokciom. Drugi. - No, odbierz. - Nic z tego. Trzeci,.. Czwarty... Włączyła się sekretarka. Caitlyn usłyszała delikatny, melodyjny głos matki. - Dodzwoniliście się do państwa Montgomerych w Oak Hill. Jeśli zechcecie zostawić swój numer telefonu i nazwisko, oddzwonimy... Mama. Serce jej się ścisnęło. Mama nie żyje. Jak to możliwe? Przypomniała sobie, jak siedziała jej na kolanach. Zapach perfum mieszał się z zapachem dymu papierosowego, a w zielonych oczach matki mieszkał smutek. Pamiętała też noce, gdy budził ją odgłos kroków w holu. Czasami kroki były złowieszcze, przerażające, zatrzymywały się pod jej drzwiami, a potem wślizgiwały do środka. Czasami były to kroki matki, która nie mogąc zasnąć, chodziła po schodach i po korytarzu na piętrze... Z zamyślenia wyrwał ją głośny sygnał sekretarki automatycznej. - Hannah? Jesteś tam? Mówi Caitlyn. Chciałam tylko zapytać, jak sobie radzisz. Odbierz, jeśli tam jesteś, dobrze? - Czekała. Nikt nie podniósł słuchawki. - Hannah? Oddzwoń do mnie. Aha, jeśli nie będzie mnie w domu, zadzwoń na komórkę. Proszę, zadzwoń. Odłożyła słuchawkę z niewyraźnym przeczuciem, że coś jest nie tak. Ale to przecież żadna nowość. Ostatnio wszystko było nie tak. Przed domem zatrzymał się samochód i w tym samym momencie Oskar zaczął szczekać nieprzytomnie. - Zostajesz - powiedziała. Usłyszała kroki na schodkach, a zaraz potem rozległ się dzwonek do drzwi. Wyjrzała przez wąskie okienko i zobaczyła Adama. Jego ciemne włosy błyszczały w świetle lampy. Stał z rękami w kieszeniach, miał na sobie dżinsy, ciemny sweter i adidasy. Jej głupie serce zamarło na moment, gdy ich spojrzenia spotkały się. Przeszedł ją dreszcz 174 podniecenia. Było w nim coś seksownego i tajemniczego, coś, co kryło się za powierzchownością przystojnego i wysportowanego studenta. Intrygowało ją to. Kusiło. Sprawiało, że chciała lepiej go poznać. Spójrz prawdzie w oczy, Caitlyn, on po prostu pociąga cię fizycznie. Jak mężczyzna kobietę. Przez moment wyobraziła sobie, że kocha się z nim, ale zaraz powstrzymała szalone myśli. Musi lepiej nad sobą panować. Wyszła i szybko zamknęła za sobą drzwi, żeby Oskar nie zdążył wyskoczyć. - Cześć. Wyglądasz... - Przyjrzał jej się i potrząsnął głową. - Wyglądasz niesamowicie, ale może nie powinniśmy o tym mówić. - Co? Chcesz mnie pozbawić komplementów? O, nie! - Mrugnęła do niego i zarumieniła się. - Ty też wyglądasz niesamowicie. Odchylił głowę, zaśmiał się i wziął ją pod rękę. - Na razie wystarczy. Musimy dbać o właściwe relacje między pacjentką a terapeutą. - To okropne - wymruczała. Noc była cicha, ulice prawie puste. Nawet wiatr nie szemrał w liściach drzew. - Dokąd idziemy? - zapytała. - Dokąd tylko zechcesz. Tym razem ty wybieraj. Zastanowiła się przez chwilę. - A może do Nickelby’s? Trzy ulice stąd, za placem. Świetna kawa. I jeszcze lepsze drinki. Błysnął białymi zębami. - Prowadź. - Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - zażartowała, ciągnąc go za rękę. Gawędząc, zawędrowali do baru. Niewielką salę oświetlały słabe lampy z niebieskimi kloszami, przy małych okrągłych stolikach siedziało kilka par i kilka samotnych osób. Przed mikrofonem stał młody człowiek z gitarą, ale nie śpiewał, tylko nucił i pomrukiwał z cicha, lekko trącając struny. Pewnie sam skomponował melodię i najwyraźniej nie miała ona końca. Zajęli stolik pod oknem i zamówili mrożoną herbatę i lemoniadę cytrynową z wódką. Po odejściu kelnerki Adam zapytał: - Jak sobie radzicie, ty i twoja rodzina? - A jak ci się wydaje? Wygląda na to, że ktoś chce nas wszystkich wymordować. Od tego człowiek się robi nerwowy. - Włożyła do ust orzeszka ziemnego i dokładnie wytarła sól z palców. - I to jeszcze nie wszystko. Jest jeszcze ból po stracie bliskiej osoby. Nieszczęścia chodzą parami. Kelner z niewielką bródką i serwetą owiniętą wokół pasa przyniósł im napoje. Na głowie miał beret przekrzywiony do tyłu, nie wiadomo, czy w ten sposób chciał zamanifestować swój styl, czy ukryć łysinę. - Czekam na telefon od Hannah. Została całkiem sama w domu. Lucille poleciała na Florydę... - Machnęła ręką. - Nawet nie pytaj, nie wiem, dlaczego. A teraz odeszła mama... - Urwała i sięgnęła po szklankę. - Przepraszam. Radzono mi, żebym nie zachowywała się jak ofiara, więc nie będę. Ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie czuję się bez-radna i nie przeżywam czegoś w rodzaju szoku. - Tyle się ostatnio wydarzyło. - Tak - powiedziała niemal szeptem. - Wcześniej też. Waszą rodzinę dotknęło wiele nieszczęść. 175 - Jak w greckiej tragedii - zgodziła się. - A jaka jest twoja rodzina? - Moja rodzina? Niewiele jej mam. Mój ojciec zwinął manatki, gdy byłem małym dzieckiem. Nie bardzo go pamiętam, nie wiem, gdzie teraz jest. Mama, brat i ja mieszkaliśmy z babcią aż do śmierci mamy. Umarła nagle. Guz mózgu. Miałem wtedy jedenaście lat, mój brat szesnaście. Babcia się nami zajęła. - Gdzie jest twój brat? - Ostatnio był w Brukseli. Służy w marynarce. W wywiadzie. Nie jesteśmy w bliskich stosunkach. - Nie masz siostry? - Nic mi o tym nie wiadomo. Ale przypuszczam, że mój ojciec był w stanie spłodzić cały chór żeński. Zrobiło się jej głupio. Ona przynajmniej miała rodziców. Rodzeństwo. Prawdziwą rodzinę. Może nie idealną, ale jednak rodzinę. - Przy tobie wychodzę na mazgaja. - Ja tak nie uważam. - Naprawdę? To jesteś wyjątkiem - przyznała. - Wszyscy zarzucają mi, że gram ofiarę, że jestem pesymistką, że ciągle się skarżę. - Uśmiechnęła się do niego. - To wpędza w kompleksy. Może dlatego wszyscy uważają, że mam nierówno pod sufitem. Nie myśl, że się nad sobą użalam, bo wcale tak nie jest. Moje rodzeństwo poważnie podejrzewa, że zwariowałam albo zaraz zwariuję. - Uśmiechnęła się smutno. - Kto tak mówi? - Wszyscy. Hannah, Amanda. Troy. Nawet Kelly. - Siostra bliźniaczka nie staje w twojej obronie? - zapytał, patrząc na nią uważnie. - Nie utrzymuje kontaktów z resztą rodziny. Myślałam, że o tym wiesz. - Dlaczego? - Nie mówiłam ci? Mama zerwała z nią stosunki po wypadku na motorówce. Obwiniała ją za to, że przepuściła spadek i że omal przez nią nie zginęłam. Adam zmarszczył czoło i wytarł kropelkę wody na szklance. - Opowiedz mi jeszcze raz o tym wypadku. - Po co? - Bo próbuję ci pomóc - powiedział łagodnie. - O czym tu jeszcze mówić. Wiesz, co się wtedy wydarzyło. - W porządku, a potem? Kiedy znów zobaczyłaś Kelly? - Kiedy wypisano mnie ze szpitala. - Do czego zmierzał? Dlaczego tak na nią patrzył? - Ją też wtedy wypisano, tak? Gitarzysta przestał wreszcie grać i nagle zrobiło się bardzo cicho. Tylko wentylatory pod sufitem jednostajnie szumiały. Nie lubiła rozmawiać o Kelly, nie w taki sposób. Ale Adam czekał. Wpatrywał się w nią badawczo. Odstawiła szklankę i wzięła głęboki wdech. Najwyraźniej przyszedł czas spowiedzi, jak mawiała jej matka. Wszystkie sekrety musiały wreszcie wyjść na jaw. Drżąc lekko, zaczerpnęła powietrza - Tak. - Jak często się z nią spotykasz? - Nie tak często, jak bym chciała. Ona stale wyjeżdża w interesach. - Co robi? - zapytał. - Pracuje w dziale zaopatrzenia jednego z dużych domów towarowych. - Którego?