granicę francuską. Nasze źródła dyplomatyczne

dowiedzieli, przegnaliby mnie z katedry na zbity łeb, a może by i godności pozbawili. Ale nie z obawy o mój biskupi płaszcz przysiągłem sobie, że to ostatni raz, tylko ze strachu o ciebie. Zapomniałaś, jak ostatnim razem omal życia przez tę przebierankę nie straciłaś? Koniec, żadnej Lisicynej więcej nie będzie i słyszeć o tym nie chcę! Długo jeszcze spierali się o tę jakąś tajemniczą Lisicynę, żadne jednak nie przekonało drugiego i rozstali się, pozostając każde przy swoim zdaniu. A nazajutrz rano poczta dostarczyła przewielebnemu list z wyspy Kanaan, od doktora psychiatrii Korowina. Władyka otworzył kopertę, przeczytał, co w środku napisane, chwycił się za serce, upadł. Zaczął się w komnatach biskupich niewidziany popłoch: nadbiegli lekarze, wierzchem przygalopował gubernator, z zamiejskiej posiadłości przypędził, bez kapelusza, na nieosiodłanym koniu, marszałek szlachty. Nie obeszło się oczywiście bez siostry Pelagii. Przyszła cichuteńko, posiedziała w poczekalni, patrząc z lękiem na miotających się lekarzy, a potem, ułowiwszy chwilkę, wzięła na stronę sekretarza władyki, ojca Starownego. Ten opowiedział jej, jak doszło do nieszczęścia, i pokazał fatalny list, w którym była mowa o nowym pacjencie lecznicy doktora Korowina. Resztę dnia i całą noc mniszka spędziła w archijerejskiej komnacie z obrazami, klęcząc nie na prie-dieu7, tylko wprost na podłodze. Gorąco modliła się o uleczenie chorego, którego śmierć byłaby nieszczęściem dla całej krainy i dla wielu tych, co go kochali. Do sypialni, http://www.fuhmalepszy.pl/media/ Spał w gabinecie, na twardym tapczanie, a najgorsze, że wyjeżdżając nazajutrz wczesnym rankiem, nie pożegnał się w końcu porządnie z żoną. Dzieci ucałował i pobłogosławił, całą dwunastkę, lecz z nieprzejednaną Maszą jakoś nie wyszło. W szufladzie biurka zostawił rozporządzenia dotyczące majątku – na wszelki wypadek, jako człowiek odpowiedzialny. Ach. Masza, Masza, czy jeszcze się zobaczymy? Skrucha – to uczucie całkowicie opanowało podprokuratora w drodze do modrojeziornego archipelagu. W co się wplątał, idąc za chwilowym porywem? W imię czego? Właściwie w imię czego, a ściślej – dla kogo, to było zrozumiałe: dla ukochanego nauczyciela i dobroczyńcy, a także w imię ustalenia prawdy, bo na tym właśnie polega obowiązek sługi prawa. Ale był też problem moralny, nawet filozoficzny: jaki obowiązek jest dla człowieka ważniejszy – wobec społeczeństwa czy wobec miłości? Na jednej szali

pewnością, że pojawianie się Czarnego Mnicha to nic więcej niż zręcznie rozegrany, pomysłowy spektakl. Co widziałam. Tajemnica „chodzenia po wodzie” wyjaśnia się prosto. Między czwartym a piątym kamieniem, wystającymi z wody za końcem Mierzei Postnej, wymacałam zwykłą, drewnianą ławkę. Jest schowana na płyciźnie, leży na boku. Jeśli się ją Sprawdź swojej twarzy ironiczny półuśmiech. – Policyjna logika zwala z nóg równie szybko jak pałka. – Chętnie popatrzę, jak będziesz kpił, kiedy jutro twoja głowa wpadnie do koszyka pod gilotyną. Co, jakoś śmiech ci zdycha na gębie. To skorzystam z okazji i zapytam po raz ostatni: przysięgasz, że go nigdy nie widziałeś? 78/86 – Przysięgałem – Podhorecki odpowiada bez chwili wahania – nigdy więcej nie przysięgać. – Szkoda. A masz jakiś inny sposób, żeby