- Ja to zrobię. - Scott przeszedł przez pokój, by wziąć syna, Willow spuściła wzrok, ale gdy ich dłonie zetknęły się na R S chwilę, poczuła, jak przeszywa ją silny dreszcz. Zerknęła na Scotta ukradkiem. Zmarszczył brwi i cofnął się o krok. Ich dziwne zachowanie nie zrobiło na Amy najmniejszego wrażenia. - Cześć, tato, właśnie pytałam Willow, co się stało z tatą Jamiego. Gdzie on jest, Willow? Scott postanowił interweniować. - Nie zadawaj takich osobistych pytań, Amy, wiesz, że to nie wypada. - Przepraszam. - Dziewczynce zrobiło się przykro. - Nie wiedziałam, że to osobiste i że nie wolno pytać o Jamiego - wyznała. - Nic się nie stało - odpowiedziała Willow. - Możesz pytać, o co tylko chcesz. Tata Jamiego zmarł na kilka miesięcy przed jego urodzeniem. W pokoju zapanowało milczenie przerwane dopiero przez http://www.drpotato.pl Ale... kto? Wspomnienia minionych dni powróciły niczym morska fala. Zmarnował tyle czasu.,. Dni, kiedy mógł pomóc bratu, minęły bezpowrotnie, a on został sam. Westchnął. Zawsze z łatwością wybaczał innym ich niedociągnięcia, ale dla siebie był niezwykle surowy. Gdy kilkanaście minut później szedł w stronę bramy, dozorca wciąż zamiatał liście w głównej alejce. R S - Przepraszam bardzo - zaczepił go Scott. - Dzień dobry - odparł zagadnięty. - W czym mogę panu pomóc? - Chciałbym zapytać o grób Chada Galbraitha. - Scott
wszystkie. - Cześć, Lizzie, Amy, Mikey! Dziewczynki zajęły posłusznie swoje miejsca przy stole, ale Mikey zacisnął tłuściutkie paluszki wokół paska u spodni taty. - Na rączki, tata! - Nie, Mikey, musisz usiąść w swoim foteliku. — Scott próbował Sprawdź Wzięła filiżankę i usiadła ostrożnie na sfatygowanym fotelu z zielonej skóry, stojącym przy biurku. Gabinet, podobnie jak wszystkie pokoje w posiadłości, wymagał gruntownego remontu. Boazeria była tu matowa i popękana, meble zaś bardzo wysłużone. Na podłodze leżał wytarty turecki dywan. Clemency zauważyła piętrzące się na biurku otwarte księgi rachunkowe. - Przykro mi, milordzie, że ma pan tyle kłopotów - ode¬zwała się impulsywnie, wskazując papiery. Lysander westchnął. - Cała ironia sytuacji polega na tym, że przed ostatnie dwadzieścia lat nadarzyło się kilka świetnych okazji do ulepszeń. Na przykład budowa nowego odgałęzienia kanału czy przedłużenie płatnej drogi do Abbots Candover - obie inwestycje znacznie poprawiłyby opłacalność majątku. Frome właśnie mi opowiadał, że błagał ojca, by się tym zajął. Niestety, bezskutecznie. - Musi pan to ogromnie przeżywać. - Równie ciężko jest ludziom na wsi - ciągnął żywo markiz, jakby sprawiała mu ulgę rozmowa z kimś współ-czującym. - Nie wiem, czy miała pani okazję przejść się po okolicy; niektóre obejścia są w opłakanym stanie. - Widziałam je. - Szczególnie mocno utkwiła jej w pamięci jedna chata, porośnięta mchem i z przegniłym dachem. - O czym myślał mój ojciec? Dlaczego do tego dopuścił? - pytał z gniewem Lysander. - To są nasi ludzie, a żyją w takim zaniedbaniu. Nie ma tu szkoły dla dzieci, niczego. Proszę mi wierzyć, panno Stoneham, często czuję wstyd, pokazując się we wsi. - Jednak mieszkańcy wyrażają się o panu z sympatią - odparła Clemency. Była to prawda; jedna z dziewcząt, które przyszły do pracy we dworze, opowiedziała z przeję¬ciem, że markiz polecił pani Marlow przygotować bulion dla jej chorej matki. Stary lord nigdy by tego nie zrobił, dodała w zaufaniu. - Jestem odpowiedzialny za ich los, a nic nie mogę uczynić - stwierdził ze smutkiem. Chyba że poślubisz odpowiednią pannę, pomyślała. Zapy¬tała tylko: - Milordzie, co pan zrobi, gdy posiadłość zostanie sprzedana? - Jeszcze się nad tym nie zastanawiałem. Prawdopodobnie wstąpię do wojska. Nie będę pierwszym oficerem żyjącym z żołdu. Zresztą nie chodzi tu o mnie, jakoś sobie poradzę. Martwię się głównie o Arabellę. A właśnie, przypomniało mi się, że nie miałem jeszcze okazji podziękować pani za dobrą radę. Kuzynka Maria jest zachwycona pomysłem sprowadzenia tu dziewcząt. Pod znakiem zapytania pozostaje jednak, czy będzie tego zdania po miesiącu pobytu z Arabellą.