jakim celu, ale odpowiedź na te pytania zdobędę dziś jeszcze, ponieważ wszystko wskazuje na to, że noc będzie księżycowa. Rozkład tych moich trzech dni był następujący: rankami długo spałem, potem ruszałem na lądowe i żeglarskie wyprawy, a po nastaniu ciemności zapadałem w zasadzce na Mierzei Postnej, która ciągnie się w kierunku Wyspy Rubieżnej. Żadnych nadnaturalnych zjawisk się nie dopatrzyłem, prawdopodobnie dlatego, że noce były całkiem bezksiężycowe, czarne, a święty, jak wiadomo, woli iluminacje niebieską. Nie mając nic lepszego do roboty, przeskakiwałem sobie z kamienia na kamień, pływałem tam i z powrotem na chybotce (to taka łódeczka miejscowej konstrukcji, którą arendowałem u pewnego tubylca), chciałem bowiem zrozumieć, czy nie można tak się usadowić na jakimś głazie, żeby wyglądało, że stoi się na wodzie. Usadowić się można nawet bez wielkiego trudu, ale przemieszczać się, nawet o dwa, trzy kroki, w żaden sposób się nie da – w tym się absolutnie upewniłem i zacząłem skłaniać ku myśli, że wystraszeni mnisi wyfantazjowali sobie to chodzenie po wodzie. Trzeciej jednak nocy, czyli wczoraj, wyszła na jaw pewna niezwykłe pikantna okoliczność, która wszystko wyjaśniła. Ale milczeć, milczeć. Więcej ani słowa. Lepszy będzie efekt, kiedy opiszę całą podszewkę sprawy w zupełności, a stanie się to nie później niż jutro. Za dwie godziny, kiedy się ściemni i wzejdzie księżyc, udam się na pojedynek z widmem. A ponieważ bitwa z tamtym światem http://www.dobrabudowa.biz.pl Oparta o poręcz sofy. Pięć długich nacięć wciąż widniało na drewnianej kolbie. Czas się cofnął. Rainie nie mogła go powstrzymać. Wpadła do kuchni i zaczęła przetrząsać szufladę z nożami. Znowu miała siedemnaście lat i właśnie wróciła ze szkoły. Przestań, przestań, przestań. To niemożliwe. Strzelba przecież trafiła do policyjnego magazynu w Portland. Ona, Rainie, sprawdziła. Upewniła się, że już nigdy tego cholerstwa nie zobaczy. Chwyciła pierwszy lepszy nóż – mały nożyk do obierania owoców – i wrzasnęła dziko: – Wyłaź, draniu! Nikt nie odpowiedział. Nawet sowy milczały, a tymczasem jej matka leżała z odstrzeloną głową w salonie i... O Boże, co tam jest na suficie? O Boże, co na mnie kapie? – Kim jesteś? Kim, kurwa jesteś? Wyłaź, żebym cię mogła zobaczyć! Wpadła po kolei do obu sypialni. Nikogo. Szarpnęła za drzwi łazienki. Pusta. Wybiegła na werandę, starając się nie patrzeć w stronę strzelby, ale oczywiście nie
Niepewny. – Proszę mówić mi po imieniu. Jestem Richard. Pan Mann to mój ojciec. – Znam to uczucie – stwierdził ze zrozumieniem Quincy. Usiedli. Pokój Richarda Manna, ulokowany między sekretariatem a gabinetem dyrektora, był mały, ale schludny. W nijakim wnętrzu dominowało wielkie okno wychodzące na szkolny parking. Podłoga pokryta była niebieską wykładziną. Wzdłuż białych ścian stały pomalowane na szaro szafki na akta. Poza Sprawdź Agent pokiwał głową zachęcająco. – Dla chłopca takiego jak Danny nie poleca się książek, gier i filmów, w których pełno jest przemocy. To tylko podsyca złość. – Danny nigdy nie lubił takich filmów. Ale jeśli mam być szczera, nie wiem, co wynajduje w Internecie. – Pani syn ma problemy emocjonalne. Musi pani kontrolować, co czyta i ogląda w Internecie. To może być ważne. Sandy zwiesiła głowę. – Sprawa relacji między chłopcem a ojcem jest bardziej zawiła – ciągnął cicho Quincy. – Zarówno on, jak i Shep potrzebują psychologa rodzinnego, a Danny’emu przydałby się też osobny terapeuta. Może pani syn powinien nawiązać bliższe stosunki z dziadkami, ciotką lub wujkiem. W takim przypadku, jeśli sytuacja w domu pogarsza się, dziecko ma szansę znaleźć pociechę i wsparcie u innych dorosłych.