- Moja twarz te¿? - Có¿, przynajmniej włosy. Marla wreszcie sie zasmiała. - A jesli chodzi o twoja twarz... -Uniosła dłon, rozstawiajac palce, i zmru¿yła oczy, jakby była artysta mierzacym proporcje. - Hmm. To mo¿e troche potrwac - za¿artowała. - Wiesz przecie¿, ¿e mój ma¿ jest chirurgiem plastycznym. Ted specjalizuje sie w operacjach twarzy, głównie kosmetycznych, ale nie tylko. Pracowałam dla niego kiedys, pamietasz. - Urwała, marszczac brwi. - No tak, nie pamietasz. Mo¿e i lepiej. To nie był zbyt szczesliwy okres w moim ¿yciu. - Widzac zdezorientowana mine Marli, wyjasniła: - Ted był wtedy ¿onaty. Ja byłam „ta druga”, ta zła kobieta, która go jej ukradła. - Joanna uniosła brwi i usmiechneła sie radosnie, dumna, jakby udało jej sie wygrac główna nagrode w jakiejs trudnej konkurencji. - Och. - To było dwanascie lat temu. Wiele wody upłyneło w rzekach od tego czasu. - Dotkneła podbródka Marli jednym palcem, unoszac leciutko jej twarz, i przygladała jej sie http://www.deskatarasowa.info.pl W końcu zobaczyła mężczyznę, którego obraz zdobił recepcję jego kancelarii prawniczej. Orrin Findley był bardzo wysoki, chudy i siwy; opalony na ciemny brąz, miał biały wąsik, nosił skrojony na zachodnią modłę garnitur, krawat na gumce i buty o srebrnych noskach. Był pochłonięty rozmową z klientem; szli wzdłuż rzeki, a potem, po schodach dotarli do głównej ulicy. Shelby zostawiła na stole szklankę i kilka dolarów, a potem, starając 103 się nie zwracać na siebie uwagi, ruszyła za nimi po schodach, do położonego wyżej centrum miasta. Findley i jego klient rozstali się przy błyszczącym czarnym jaguarze prawnika; na tablicach rejestracyjnych widniał napis: S A LAW. Shelby nie marnowała ani chwili. - Pan Findley? Odwrócił się i uśmiechnął od ucha do ucha. - Czy mogę coś dla pani zrobić? - Mam taką nadzieję. Nazywam się...
przerazliwy, pełen bólu krzyk kobiety i zgrzyt gniecionego metalu. - Ten wypadek... - wyszeptała wstrzasnieta. Przera¿ona. Ponownie prze¿yła tamta straszna chwile. Odruchowo nacisneła stopa nie istniejacy pedał hamulca. Wszystko staneło jej przed oczami: cie¿arówka jadaca szybko w dół, coraz Sprawdź za niejakiego Roberta Johnsona. Jak dotad nie zdołalismy jej odszukac. - Chciałbym sie z nia spotkac, kiedy ju¿ ja odnajdziecie - rzekła Marla. - ¯eby zło¿yc jej przynajmniej wyrazy współczucia, jesli w ¿aden inny sposób nie bede mogła jej pomóc. - Zobacze, co da sie zrobic - obiecał detektyw. Rozmawiali jeszcze kilka minut, potem Paterno zakonczył spotkanie. - Dobrze, wystarczy na dzisiaj, ale jesli cos sie wydarzy, chciałbym sie o tym zaraz dowiedziec. - Oczywiscie - zgodziła sie Marla, wstajac. - Przypuszczam, ¿e nie odnaleziono mojej torebki? - Zarzuciła