Liz sączyła herbatę i uśmiechała się do siebie. Co za ironia losu, że odruch sumienia tak sowicie się jej opłacił. Nie oczekiwała niczego w zamian za swoją uczciwość. Chciała jedynie spać spokojnie. Ale żeby osiągnąć w ten sposób i uznanie, i pieniądze? Tego się nie spodziewała.

liczyć. - Dobranoc, Mark, do jutra. - Dobranoc, Alli. Szybko przemierzył hol, stęskniony desperacko swojej prywatności, jaką zapewniała mu własna sypialnia. Nie mógł zasnąć. Zaczął juŜ liczyć owce, świnie i inne zwierzęta domowe - na nic się to jednak zdało. Grozę sytuacji pogłębiał fakt, Ŝe słyszał odgłosy prysznicu z łazienki Alli i znowu jego mózg zaatakowały wizje, których nie potrafił zwalczyć. W końcu w całym domu zaległa cisza, która oznaczała, Ŝe przynajmniej jedno z nich zasnęło. Niestety nie on. LeŜał w łóŜku z szeroko otwartymi oczami i walczył z poŜądaniem. PoŜądanie, do diabła! PoŜądanie kobiety przez męŜczyznę. Alli była tak kusząco kobieca. Uwodzicielsko kobieca. śeby nie wiem jak tego chciał, nie mógł ignorować własnego ciała, nie mógł zapomnieć smaku jej ust. WciąŜ czuł jej usta na swoich, gorące, spragnione, ilekroć jej dotykał. Czuł krągłość jej silnych piersi... I ten jej uśmiech! Zniewalający. Inny, nie taki, z jakim patrzyła na Erikę. Całkiem inny. Przewrócił się na drugi bok, poprawił poduszki. Jutro niedziela, Alli zajmie się Eriką, a on dłuŜej sobie pośpi. Ale właściwie nie chciał dłuŜej spać. Chciał szybko wstać i widzieć Erikę i Alli, zjeść z nimi śniadanie, pobyć z nimi. Wolałby się do tego nie przyznawać, ale cieszył się, Ŝe one są. Obecność Alli to http://www.dentystawroclaw.net.pl/media/ Następnego dnia po powrocie Clemency Jameson udał się do domu Ramsgate’ów na Tavistock Square, by się z nią osobiście spotkać. Spodziewał się ujrzeć istotę speszoną i zawstydzoną, lecz już po chwili stwierdził, że się grubo pomylił, bo powitała go poważna młoda dama, osoba nadzwyczaj zrównoważona i pewna siebie. Jameson, przygotowany do odegrania roli dobrodusznego wujka, strofują¬cego niegrzeczną dziewczynkę, rychło uznał to podejście za nieodpowiednie. Clemency słuchała go ze stoickim spokojem. Kiedy wspomniał roztrzęsione nerwy i cierpienia pani Hastings-Whinborough, wywołane niepoprawnym zachowaniem córki, dziewczyna jedynie uniosła brwi w grzecznym zdziwieniu. - W takim razie jestem zdumiona, że miała jeszcze siłę przyjąć oświadczyny pana Butlera - rzekła bez cienia emocji. Następnie wysłuchała uprzejmie przygotowanej uprzednio przemowy pana Jamesona, lecz dała jasno do zrozumienia, że nie zrobiło to na niej najmniejszego wrażenia. Jameson błyskawicznie to przemyślał. Fizyczne podobieństwo Clemency do matki okazało się bardzo mylące. Zachowywała się raczej jak ojciec, rozumując wyjątkowo trafnie i logicznie. Ponadto, gdy tylko ukończy dwadzieścia pięć, lat otrzyma do dyspozycji sto tysięcy funtów. To niebagatelna suma, a dziewczyna będzie potrzebować plenipotenta do zarządza¬nia pieniędzmi. Ta myśl w cudowny sposób pomogła mu się skoncentrować. Natychmiast zmienił taktykę. - Panno Hastings-Whinborough... - zaczął od nowa. - Tylko Hastings, proszę. Dodawanie Whinborough uwa¬żam za sztuczne i pretensjonalne. Mój ojciec zadowalał się nazwiskiem Hastings, więc i mnie ono wystarczy. - Zatem, panno Hastings, przybyłem z konkretną propozy¬cją od pani matki. Obiecuje podnieść pani kieszonkowe do stu funtów rocznie, wszelkie zaś rachunki ponad tę kwotę mają być przez nią zatwierdzane. Wybierze również dla pani nową służącą. Jednak w tej sprawie ośmielam się mieć inne zdanie. Myślę, że powinna pani oczekiwać większej samo¬dzielności w swoich sprawach. Clemency po raz pierwszy uśmiechnęła się z aprobatą. - Jeżeli nie ma pani innych propozycji, oto co pragnę pani zaoferować... - Chcę otrzymywać pięćset funtów rocznie - przerwała dziewczyna stanowczo. - Z tych pieniędzy rozliczę się z panią Ramsgate, a gdy uzyskam swobodę wyboru pokojów¬ki, opłacę jej pensję, jak i własne wydatki. Wszystkie sprawy wolałabym załatwiać przez pana, a nie bezpośrednio z matką. - Pięćset funtów? To dużo pieniędzy. - Jestem kobietą zamożną - stwierdziła ze spokojem.

mundurek. W końcu to nie pałac Buckingham, żebyśmy wszyscy chodzili w liberii! Willow uśmiechnęła się. R S - Jestem pewna, że miał ku temu swoje powody, ale muszę przyznać, że dobrze jest móc z powrotem nosić krótkie spodenki Sprawdź - Nie pieprz - rzucił z irytacją Jackson. - Ten śmierdziel miałby cię załatwić? Niedoczekanie. - No to jazda. Weszli do klubu. Chop siedział przy barze, jadł coś, paląc równocześnie papierosa. W telewizorze nad barem leciała kreskówka. - Zamknięte!- zawołał z pełnymi ustami, nie podnosząc głowy. - Zapraszam o jedenastej. - Do jedenastej nie wytrzymam, szefie - powiedział Santos, podchodząc powoli do baru. - Mamy pilny interes do załatwienia. Chop obrócił się w ich stronę, zaklął i ponownie pochylił nad jedzeniem. - Czego, świnie? - Mówiłeś coś? - Jackson stanął z jego lewej strony. - Odpieprz się. Santos zajął miejsce przy barze z prawej strony Chopa. Spojrzał Jacksonowi w oczy. - No popatrz, chyba ktoś tu dzisiaj wstał lewą nogą. Chop popatrzył na niego spod zmrużonych powiek i wziął do ust następny kęs jedzenia. - Spadaj, gnoju. Nie jesteś już gliniarzem.