do pudła na kapelusze. - W przeciwieństwie do ciebie nie mam bogatej rodziny, więc nie

— One mnie zawsze napełniają swego rodzaju przerażeniem. Mam pewność, Watsonie, opartą na doświadczeniu, że najgorsze i najpodlejsze zaułki londyńskie nie posiadają w rejestrze protokołów tak potwornych przestępstw jak ta promienna i piękna okolica wiejska. — Przerażasz mnie. — Przyczyna tego jest oczywista. W mieście presja opinii publicznej potrafi zdziałać to, czego nie może dokonać prawo. Nie ma tak upodlonej dzielnicy, w której krzyk torturowanego dziecka lub głuche odgłosy razów pijaka nie wywołałyby odruchu sympatii lub oburzenia wśród sąsiadów. Poza tym cała machina sprawiedliwości znajduje się tak blisko, że jedno słowo skargi może ją uruchomić, a wówczas od zbrodni do ławy oskarżonych jest tylko jeden krok. Ale spójrz na te samotne domki, wznoszące się na prywatnych gruntach, zamieszkałe po większej części przez ludzi ubogich i niewykształconych, którzy o prawie wiedzą bardzo niewiele. Pomyśl o pełnych szatańskiego okrucieństwa czynach, o ukrytych niegodziwościach, popełnianych ustawicznie, przez lata całe, o których nikt nie wie. Gdyby owa pani zwracająca się do nas o pomoc miała zamieszkać w Winchester, nie lękałbym się o nią wcale. Ale ta pięciomilowa odległość od miasta stwarza niebezpieczeństwo. Choć widać, że jej osobiście nic nie grozi. — Nie. Jeżeli może przyjechać, aby się z nami spotkać, to znaczy, że jej wolno wychodzić. — Właśnie. Ma swobodę działania. — O cóż w takim razie może chodzić? Czy nie nasuwa ci się jakieś wyjaśnienie? — Wymyśliłem siedem różnych wyjaśnień, a każde pokrywa się z faktami o tyle, o ile są nam znane. Ale które z nich jest właściwe, można będzie stwierdzić dopiero po otrzymaniu świeżych informacji, jakie niewątpliwie na nas czekają. Widać już wieżę katedry, więc niebawem dowiemy się wszystkiego, co panna Hunter ma nam do zakomunikowania. „Czarny Łabędź”, powszechnie znany hotel, znajduje się przy High Street, niedaleko od stacji i tam zastaliśmy ową młodą damę, która czekała na nas. Zarezerwowała osobny pokój i na stole oczekiwało nas śniadanie. — Ogromnie się cieszę, żeście przyjechali — powiedziała poważnie. — Bardzo to ładnie z waszej strony, bo też naprawdę nie wiem, co począć. Wasza rada będzie dla mnie wprost bezcenna. — Proszę nam opowiedzieć, co się pani przydarzyło. — Zaraz to zrobię i muszę się pośpieszyć, ponieważ obiecałam panu Rucastle, że wrócę przed godziną trzecią. Pozwolił mi wyjść rano do miasta, ale nie wiedział, w jakim celu. — Więc proszę opowiadać wszystko po kolei, Holmes wyciągnął swoje długie, cienkie nogi w stronę ognia i przygotował się do słuchania. — Przede wszystkim powinnam zaznaczyć, że w ogólności nie byłam źle traktowana przez pana i panią Rucastle. Uczciwość wymaga, abym to powiedziała. Nie mogę ich jednak zrozumieć i dlatego jestem niespokojna. — Czego pani nie może zrozumieć? — Motywów ich zachowania. Ale opowiem dokładnie, co się tam działo. Kiedy przyjechałam, pan Rucastle spotkał mnie na stacji i przywiózł swym dogcartem do Copper Beeches. Dwór jest, tak jak mówił, pięknie położony, ale dom nieładny. Jest to wielki, czworokątny masyw, biało otynkowany, ale brudny, zabłocony i cały w plamach od wilgoci. Otaczające go grunta są z trzech stron zalesione, a z czwartej ciągnie się pole opadające pochyłością w dół ku głównemu traktowi, wiodącemu do Southampton. Droga ta wije się w odległości stu jardów od frontowej bramy. Kawał pola przed domem należy do dworu, ale lasy wokoło są częścią rezerwatu lorda Southertona, Kępie czerwonych buków, znajdujących się na wprost wejścia do hallu, dwór zawdzięcza swą nazwę. Mój pracodawca, który mnie przywiózł, był równie uprzejmy jak poprzednio, a wieczorem tego samego dnia zostałam przedstawiona jego żonie i dziecku. Otóż nic się nie potwierdziło, panie Holmes, z przypuszczenia, której nam się wydawało prawdopodobne w pańskim mieszkaniu przy Baker Street. Pani Rucastle nie jest wariatką. To milcząca kobieta o bladej twarzy, znacznie młodsza od męża, mającą według mnie niewiele ponad trzydziestkę, podczas gdy on niewątpliwie ma około 45 lat. Z ich rozmów zmiarkowałam, że są po ślubie od lat siedmiu, on natomiast był wdowcem, a jego jedynym dzieckiem z pierwszego małżeństwa jest córka, która wyjechała do Filadelfii. Pan Rucastle powiedział mi w zaufaniu, że przyczyną wyjazdu córki była nieuzasadniona niechęć do macochy. Ponieważ córka nie mogła mieć mniej niż dwadzieścia lat, łatwo mi było sobie wyobrazić, że jej położenie przy boku młodej żony ojca nie było miłe. Pani Rucastle wydała mi się równie bezbarwna umysłowo, co fizycznie. Nie wywarła na mnie ani dodatniego, ani ujemnego wrażenia. Była osobą zupełnie bez znaczenia. Widać było natomiast wyraźnie, że jest gorąco przywiązana do swego męża i małego syna. Jej jasnoszare oczy ustawicznie błądziły od jednego do drugiego, usiłując odgadnąć ich najmniejsze życzenie i uprzedzić, jeśli to możliwe. Pan Rucastle również był dla niej dobry na swój rubaszny, hałaśliwy sposób i ogólnie biorąc, stanowili szczęśliwe stadło małżeńskie. A jednak ta kobieta miała jakieś ukryte zmartwienie. Nieraz bywała głęboko pogrążona w myślach, a na twarzy miała wyraz smutku. Niejednokrotnie zastawałam ją we łzach. Nieraz myślałam, że to skłonności jej dziecka tak ją przygnębiały, albowiem nie widziałam nigdy stworzenia tak rozpuszczonego i o równie złośliwym usposobieniu. Jest niski na swój wiek, o nieproporcjonalnie wielkiej głowie. Całe jego życie upływa, jak mi się wydaje, na dzikich wybuchach złości na przemian z ponurymi okresami dąsów. Jedyną jego rozrywką jest dręczenie wszystkich stworzeń słabszych od niego. Wykazuje nieprzeciętne zdolności i pomysłowość przy chwytaniu myszy, małych ptaszków i owadów. Wolę już więcej nie mówić o tej kreaturze; panie Holmes, tym bardziej że niewiele ma wspólnego z moją opowieścią. — Rad jestem wszelkim szczegółom — zauważył mój przyjaciel — niezależnie od tego, czy według pani mają znaczenie, czy też nie. http://www.cars-blogi.com.pl/media/ - Byłabym wdzięczna, gdyby dał mu się wybiegać. Po południu chyba będzie padać. Kamerdyner wyraźnie się uśmiechnął. - Dobrze. Chodź, Szekspirze. Wkrótce zacznie chować po kieszeniach smakołyki, pomyślała Alexandra, idąc do jadalni. W progu zatrzymała się jak wryta. Rose siedziała przy stole, przed nią leżał magazyn mody, talerz z jedzeniem był odsunięty na bok. Nad ramieniem kuzynki pochylał się lord Kilcairn i wskazywał na jakiś rysunek. - Dzień dobry, panno Gallant - powiedział, prostując się na jej widok. Gdy ich oczy się spotkały, ogarnęło ją nagłe pożądanie. Nie spodziewała się po sobie takiej reakcji. Niedługo wytrwała w postanowieniach. - Dzień dobry - wykrztusiła. - Och, Lex, zobacz, co kuzyn Lucien znalazł! Opanowała się szybko i podeszła do stołu. Hrabia śledził każdy jej krok i gdyby nie

- Ale... Tak, milordzie - pisnęła panna Carlton i jeszcze raz dygnęła. - Doskonale. Panno Perkins? - Ja... z przyjemnością, milordzie. Pozwolił, żeby reszta czmychnęła. Dłuższa rozmowa z więcej niż jedną czy dwiema naraz z pewnością by go zabiła. W nagrodę za swoje wysiłki i cierpliwość poszedł po następną whisky. Małżeństwo... że też musi tracić czas na takie bzdury! Sprawdź łej dziewczynki i ruszyła w ich stronę. — Nianiu! — wystraszona Phyllis krzyknęła przeraźli- wie. Jean i Bobby pędem zaczęli uciekać w górę zbocza, jak najdalej od jeziora. — Ona wróci! — powiedział Bobby. —- Nianiu, proszę, wróć! Niania nawet nie drgnęła. Pomarańczowy robot przybliżał się coraz szybciej. Była to ogromna maszyna, znacznie większa od niebieskiej Nia- ni wyprodukowanej przez Mecho, która owej pamiętnej nocy wdarła się do ogrodu. Niebieski robot, a właściwie je- go szczątki leżały teraz w nieładzie w odległym końcu ogrodu, niedaleko ogrodzenia, jcgo kadłub był rozpruty a części rozrzucone.