– Nie wiem...

Zapaliwszy się, mniszka nawet zaproponowała biskupowi, żeby pobiegli lub popłynęli na wyścigi, i wtedy zobaczy się, kto szybszy, ale od razu się opamiętała i poprosiła o wybaczenie. Mitrofaniusz zresztą wcale się nie pogniewał, roześmiał się tylko. – Ładnie byśmy oboje wyglądali – zaczął opisywać przewielebny. – Lecimy na złamanie karku po Wielkiej Szlacheckiej: szatki duchowne zadarte, nogami błyskamy, mnie się broda na wietrze w wieniec rozwija, tobie kudły ryże powiewają. Ludziska patrzą, żegnają się, a my nic – dobiegamy do rzeki i z urwiska – ba-bach... do wody, i po kozacku, i po kozacku. Uśmiała się też Pelagia, ale od tematu nie dała się odwieść. – Nie ma silnej płci i nie ma słabej. Każda połowa ludzkości jest w czymś silna, a w czymś innym słaba. W logice, oczywiście, lepsi są mężczyźni, stąd ich większe zdolności do nauk ścisłych, ale tu też kryje się pewien niedostatek. Wy, mężczyźni, staracie się wszystko uporządkować wedle gimnazjalnej geometrii, a na to, co wam w prawidłowe figury i kąty proste się nie układa, po prostu machacie ręką i dlatego często to, co najważniejsze, przegapiacie. I jeszcze wszystko wam się miesza, wiecznie jakieś duby smalone wygadujecie, aż wreszcie sami się nimi osmalacie. Na dodatek duma wam przeszkadza, a zwłaszcza boicie się znaleźć w ośmieszającej lub upokarzającej sytuacji. A kobiety się tym nie przejmują, my dobrze wiemy, że to lęk głupi i dziecinny. Nas łatwiej zbić z tropu w sprawach nieważnych, za to w tym, co istotne, naprawdę znaczące, żadną logiką się nas nie pokona. – A w związku z czym to wszystko mówisz? – uśmiechnął się Mitrofaniusz. – Do czego zmierza ta cała twoja filipika? Że mężczyźni są głupi i trzeba władzę nad społeczeństwem im http://www.aikido-legnica.pl/media/ został przyparty do muru. Dotyczy to zwłaszcza osób o ustalonym autorytecie, na przykład policjantów. Usłyszał w słuchawce jakiś hałas, jakby Rainie przeciągała przez łóżko coś ciężkiego. Quincy zmarszczył brwi. Zamilkł i po raz pierwszy zdał sobie sprawę z przepaści, która ich rozdzieliła. Wyobraził sobie Rainie, jak siedzi po ciemku, tuląc broń, żeby dodać sobie otuchy. Zeszłej nocy sprawy przybrały zły obrót, a on nie mógł zostać, żeby je naprawić. – Rainie? Nie odpowiedziała. – Wrócę. Nie odezwała się. – Nie uciekam od ciebie ani od śledztwa. Izolacja nie jest ochroną – dodał z przekonaniem, choć teraz już na pewno wygłaszał banały i nie oczekiwał, żeby zrozumiała, o co mu chodzi. – Do cholery, Rainie...

że głuptasce pokojówce coś się pomyliło. Boże mój, jaka broń? U pątniczki? I w ogóle – tak czy inaczej, sakwojaż trzeba zabrać ze sobą. Pani Polina dołożyła do niego parę świec, zapałki. Co jeszcze? No, chyba już nic. Przysiadła na chwilę, jak to przed drogą, przeżegnała się – i naprzód, w gęstniejący zmierzch. Na nabrzeżu koło pawilonu wypadło długo czekać. Wieczór zdarzył się jasny, Sprawdź zachciało? Nie łżyj, prawdę mów! – Przecież to ciekawe – pociągnął nosem Pelagiusz, na dobre już wchodząc w rolę. – A pieniędzy to skąd tyle? Z ofiarnych podebrałeś? – Nie, ojcze, gdzie tam! Ja tatusia mam z kupców. Lituje się, przysyła. – Z kupców to dobrze. Za łobuzerkę do klasztoru wygnał? No nic, jak się lituje, to się zmiłuje, przyjmie z powrotem, ty tylko czekaj. No, więc tak. – Łódkarz rozejrzał się po pustym brzegu, zdecydował się. – W ogóle to raz się zdarzyło, w zeszłym roku. Całą prawą sobie obdarłem o mordę ojca Martyriusza. Zębiska, psisko śmierdzące, na piąchę mi nadstawił. Łapę tak mi rozwaliło, że wiosłować nie mogłem. Umówiłem się z Ezechielem zamiataczem, żeby poratował: ja jednym wiosłem, on drugim... Trzy dni tak pływaliśmy. Ech, było nie było. Zobaczą, to powiem, że znowu ręka zabolała. Właź! I od razu oddarł ze spodniej bielizny kawałek płótna i namotał na rękę. Wzięli za wiosła, popłynęli.